„Czy jestem tylko bankomatem?” – Moja walka o szacunek i miłość w rodzinie, którą utrzymywałam przez lata

– Mamo, kiedy przelejesz mi pieniądze na czynsz? – głos starszej córki, Agaty, przerywa ciszę mojego niedzielnego popołudnia. Siedzę na niewygodnym krześle w ciasnej kuchni pod Rzymem, gdzie od piętnastu lat sprzątam domy bogatych Włochów. W słuchawce nie słyszę nawet cienia czułości – tylko zniecierpliwienie i oczekiwanie.

– Agatko, dopiero co wysłałam ci pieniądze na książki…

– Ale to było dwa tygodnie temu! Mamo, ja tu nie mam z czego żyć! – jej głos staje się coraz bardziej rozdrażniony. – Poza tym Ola też czeka na przelew. Miałaś jej pomóc z ratą za laptopa.

Odkładam telefon i przez chwilę patrzę na swoje spracowane dłonie. Każda zmarszczka to kolejny rok spędzony z dala od domu, każda blizna – wspomnienie upokorzenia, gdy ktoś rzucał mi kluczami do łazienki i kazał szorować podłogi. Wszystko po to, by moje córki miały lepiej. By nie musiały czuć wstydu, że ich matka nie ma pieniędzy na nowe buty czy wycieczkę szkolną.

Kiedy wyjeżdżałam z Polski, Ola miała siedem lat, Agata dwanaście. Płakały wtedy obie, a ja obiecałam sobie, że wrócę, gdy tylko uzbieram na mieszkanie. Ale życie napisało inny scenariusz – kredyty, choroba mamy, potem studia dziewczyn… Zawsze coś. Zawsze ktoś czegoś potrzebował.

Z czasem rozmowy telefoniczne stały się coraz krótsze. Zamiast „Mamo, tęsknię”, słyszałam: „Mamo, prześlesz mi na konto?”. Zamiast „Jak się czujesz?”, pytały: „Kiedy przyjedziesz z prezentami?”.

Pamiętam jedną Wigilię sprzed kilku lat. Udało mi się przyjechać do Polski. Kupiłam prezenty, upiekłam makowiec według przepisu babci. Siedzieliśmy przy stole, a dziewczyny przeglądały telefony. Nawet nie zauważyły, kiedy wyszłam do kuchni i rozpłakałam się nad zlewem.

– Mamo, a ty znowu płaczesz? – zapytała wtedy Ola bez większego zainteresowania.

– Nie, kochanie… To tylko cebula – skłamałam.

Od tamtej pory coraz rzadziej wracałam do domu. Łatwiej było znosić samotność wśród obcych niż obojętność własnych dzieci.

Dziś mam pięćdziesiąt dwa lata. Wciąż pracuję na czarno, bo legalna praca dla kobiety w moim wieku to tu rzadkość. Wynajmuję pokój z inną Polką, Grażyną. Ona też ma dzieci w Polsce i podobne rozterki.

– Wiesz co, Haniu? – mówi Grażyna pewnego wieczoru. – My chyba jesteśmy dla nich tylko bankomatami. Przelej tu, przelej tam… A jak zachorujesz albo zabraknie ci sił?

Milczę. Boję się tej myśli. Co będzie, gdy nie będę już mogła pracować? Czy wtedy moje córki przypomną sobie o mnie jako o matce?

Kilka dni później dzwoni Ola.

– Mamo, musisz mi pomóc! Zgubiłam portfel i nie mam jak zapłacić za bilet do Warszawy!

– Olu…

– No co? Przecież zawsze mi pomagałaś! – jej głos brzmi jak rozkaz.

Czuję narastającą złość i bezsilność.

– Olu, czy ty w ogóle wiesz, co u mnie słychać? Czy zapytałaś kiedyś, jak się czuję?

W słuchawce zapada cisza.

– No… chyba dobrze? – odpowiada niepewnie.

Rozłączam się i długo płaczę. Po raz pierwszy od lat nie wysyłam przelewu od razu. Zamiast tego piszę do obu córek wiadomość: „Potrzebuję waszego wsparcia i rozmowy. Nie jestem tylko źródłem pieniędzy”.

Nie odpisują przez dwa dni. W końcu Agata dzwoni.

– Mamo… Przepraszam. Nie wiedziałam, że tak to odbierasz.

– Bo nigdy nie pytałyście – odpowiadam cicho.

Rozmawiamy długo. Opowiadam jej o swoim życiu tutaj: o samotności, o upokorzeniach w pracy, o tym, jak bardzo brakuje mi bliskości rodziny. Agata milczy przez chwilę.

– Mamo… Może powinnaś wrócić do Polski? Znajdziemy sposób…

Chciałabym uwierzyć w jej słowa. Ale wiem, że powrót nie rozwiąże wszystkiego. Przez lata nauczyłyśmy się żyć osobno – one beze mnie, ja bez nich. Czy można odbudować coś, co tak długo było tylko na niby?

Wieczorem dzwoni Ola.

– Mamo… Przepraszam za wszystko. Chciałabym cię przytulić.

Łzy płyną mi po policzkach. Może jeszcze nie wszystko stracone?

Czasem zastanawiam się: czy można odzyskać szacunek i miłość rodziny po tylu latach życia na odległość? Czy jestem jeszcze kimś więcej niż tylko bankomatem? A może to już za późno?