„Babciu, jak dostaniesz emeryturę, zostanę z tobą”: Moja historia o miłości, rozczarowaniu i nadziei

– Babciu, a kiedy dostaniesz emeryturę? – zapytał Kuba, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a ja właśnie kroiłam chleb na kolację. Zamarłam z nożem w powietrzu. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.

– Dlaczego pytasz? – zapytałam ostrożnie, próbując ukryć niepokój.

– Bo jak już będziesz miała pieniądze, to może zostanę z tobą na dłużej – odpowiedział bez cienia emocji, jakby mówił o pogodzie.

W tej chwili poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Przez ostatnie trzy lata byłam dla Kuby wszystkim: matką, ojcem, nauczycielką i powierniczką. Moja córka, Ania, wyjechała do Niemiec „na chwilę”, żeby zarobić na lepsze życie. Ta chwila trwała już trzy lata. Kuba miał wtedy dziesięć lat. Teraz miał trzynaście i coraz częściej widziałam w nim chłopca, którego nie znałam.

Kiedy Ania wyjeżdżała, płakała. „Mamo, wrócę za kilka miesięcy. Muszę spróbować. Kuba będzie miał lepiej.” Wierzyłam jej. Przez pierwsze miesiące dzwoniła codziennie, potem raz w tygodniu, teraz czasem nie odbiera przez kilka dni. Przesyła pieniądze, ale coraz rzadziej pyta o Kubę.

Zawsze myślałam, że miłość do wnuka jest bezwarunkowa. Ale czy można kochać kogoś, kto traktuje cię jak bankomat?

Pamiętam pierwszy dzień Kuby w nowej szkole. Trzymał mnie za rękę tak mocno, że aż bolało. „Babciu, nie zostawiaj mnie.” Obiecałam mu wtedy, że zawsze będę przy nim. Ale czy on też chciał być przy mnie?

Ostatnio coraz częściej zamykał się w swoim pokoju. Znikał na całe popołudnia z kolegami z osiedla. Gdy wracał, czułam od niego papierosy i tanie perfumy. Zaczęły przychodzić skargi ze szkoły: spóźnienia, bójki, wagary. Próbowałam rozmawiać z Anią przez telefon.

– Mamo, przesadzasz. Kuba jest nastolatkiem. Daj mu trochę luzu – mówiła zniecierpliwiona.

Ale ja widziałam coś więcej: smutek w jego oczach i gniew, którego nie rozumiałam.

Pewnego wieczoru usłyszałam hałas w jego pokoju. Weszłam bez pukania. Kuba siedział na łóżku z dwoma chłopakami. Na stole leżały puszki po piwie.

– Co tu się dzieje?! – krzyknęłam.

– Babciu, to tylko piwo! Wszyscy piją! – odparł Kuba z wyzywającym uśmiechem.

Wyrzuciłam kolegów za drzwi i zaczęłam płakać. Kuba patrzył na mnie obojętnie.

– Po co się tak przejmujesz? I tak zaraz wróci mama i będziesz miała spokój – rzucił przez zaciśnięte zęby.

Tej nocy nie spałam ani minuty. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt surowa? Zbyt pobłażliwa? A może po prostu nie umiałam być matką dla własnego wnuka?

Następnego dnia poszłam do pracy wcześniej niż zwykle. Pracuję jako sprzątaczka w szkole podstawowej – tej samej, do której chodzi Kuba. Dzieciaki śmieją się ze mnie na korytarzu: „O, babcia Kuby!” Udaję, że mnie to nie rusza, ale serce ściska mi się za każdym razem.

Po południu zadzwoniła Ania.

– Mamo, dostałam propozycję pracy w Monachium. Będzie lepiej płatna. Ale nie wiem, kiedy wrócę…

– Aniu, Kuba mnie potrzebuje! On się pogubił! – krzyczałam do słuchawki.

– Mamo… ja też chcę żyć…

Rozłączyła się.

Wieczorem usiadłam z Kubą przy stole.

– Kuba… czy ty naprawdę chcesz tu być?

Wzruszył ramionami.

– Jak będziesz miała emeryturę i więcej kasy, to może będzie lepiej…

Zrozumiałam wtedy coś strasznego: dla niego jestem tylko środkiem do celu. Nie babcią – rodziną – ale kimś, kto zapewnia dach nad głową i kieszonkowe.

Przez kolejne tygodnie próbowałam dotrzeć do Kuby. Chodziłam na wywiadówki, rozmawiałam z pedagogiem szkolnym. Usłyszałam: „On tęskni za matką. Jest zagubiony.”

Zaczęłam pisać listy do Ani – prawdziwe listy na papierze, bo przez telefon nie umiałam już mówić o tym wszystkim. Pisałam o tym, jak bardzo brakuje mi jej i jak bardzo boję się o Kubę.

Pewnego dnia znalazłam w skrzynce odpowiedź:

„Mamo,
Nie wiem już sama, co robić. Pracuję po 12 godzin dziennie i czuję się coraz bardziej obca własnemu dziecku. Wiem, że ci ciężko. Ale ja też jestem zmęczona…
Ania”

Czytałam ten list wiele razy. W końcu zrozumiałam: każda z nas jest samotna na swój sposób.

Któregoś wieczoru Kuba przyszedł do kuchni sam z siebie.

– Babciu… przepraszam za tamto…

Spojrzał na mnie niepewnie.

– Ja też się boję…

Objęłam go mocno i płakaliśmy razem przez długi czas.

Dziś wiem jedno: miłość to nie tylko dawanie pieniędzy czy opieki. To także umiejętność przebaczenia i rozmowy – nawet jeśli boli.

Czy można nauczyć się być potrzebnym na nowo? Czy kiedyś przestaniemy być dla siebie tylko wsparciem finansowym? Może prawdziwa bliskość zaczyna się tam, gdzie kończy się wygoda…