Wszyscy myśleli, że jestem nianią, a nie matką. Jak uprzedzenia potrafią zranić nawet najbliższych.
– Przepraszam, ale my nie obsługujemy niani – powiedziała młoda urzędniczka, nawet nie podnosząc wzroku znad klawiatury. – Mama musi przyjść osobiście.
Zamarłam. Stałam w kolejce do wydziału komunikacji z moją córką, Zosią, ściskając w dłoni wszystkie potrzebne dokumenty. Zosia miała wtedy pięć lat i była do mnie bardzo podobna – przynajmniej tak zawsze mówiła moja mama. Ale dla tej kobiety za biurkiem byłam tylko nianią. Poczułam, jak policzki płoną mi ze wstydu i złości.
– Ale… ja jestem mamą – wydusiłam przez zaciśnięte gardło. – To moja córka.
Urzędniczka spojrzała na mnie z niedowierzaniem, potem na Zosię, potem znów na mnie. Przez chwilę trwała cisza, którą przerywały tylko odgłosy drukarek i szuranie krzeseł po linoleum.
– Przepraszam, po prostu… – zaczęła się tłumaczyć, ale już wiedziałam, że nie chodzi o żaden błąd. Chodziło o to, jak wyglądam. Mam ciemniejszą karnację niż większość ludzi w naszym miasteczku pod Warszawą. Mój tata był Romem, mama Polką. Zawsze czułam się trochę inna, ale nigdy nie sądziłam, że ktoś uzna mnie za obcą we własnym kraju.
Zosia patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. – Mamusiu, dlaczego pani tak powiedziała? – zapytała cicho.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Chciałam ją ochronić przed światem pełnym uprzedzeń, ale jak miałam to zrobić, skoro sama byłam ich ofiarą?
Kiedy wróciłyśmy do domu, mąż – Tomek – czekał już z obiadem. Zawsze był dla mnie wsparciem, ale tym razem nie potrafił ukryć irytacji.
– Przesadzasz – powiedział, kiedy opowiedziałam mu całą sytuację. – Może po prostu się pomyliła? Nie możesz brać wszystkiego do siebie.
– Ale to nie pierwszy raz! – wybuchłam. – W sklepie pytają mnie, czy dzieci są moje. Na placu zabaw inne mamy patrzą na mnie podejrzliwie. Nawet twoja mama kiedyś powiedziała, że „ładnie się zajmuję Zosią”.
Tomek wzruszył ramionami i wrócił do mieszania zupy. Poczułam się jeszcze bardziej samotna niż w urzędzie.
Wieczorem zadzwoniła moja mama. Słyszała już o incydencie od sąsiadki, która pracowała w tym samym urzędzie.
– Kochanie, musisz być silna – powiedziała cicho. – Ludzie zawsze będą oceniać po wyglądzie. Ale ty wiesz, kim jesteś.
Ale czy naprawdę wiedziałam? Z każdym kolejnym dniem czułam się coraz bardziej obca wśród własnych sąsiadów. Zosia zaczęła zadawać coraz trudniejsze pytania.
– Mamusiu, dlaczego pani w sklepie mówi do ciebie „proszę pani”, a do innych mam „proszę panią”? Dlaczego dzieci w przedszkolu mówią, że wyglądam inaczej?
Nie chciałam jej okłamywać. – Bo jesteśmy wyjątkowe – odpowiedziałam z uśmiechem drżącym od łez.
Ale prawda była taka, że bycie „wyjątkową” oznaczało bycie samotną.
Pewnego dnia odebrałam telefon od teściowej.
– Marto, musimy porozmawiać – powiedziała bez ogródek. – Tomek mówił mi o tej sytuacji w urzędzie. Wiesz… może powinnaś bardziej się postarać? Może inny ubiór? Może mniej makijażu?
Zatkało mnie. Czy naprawdę myślała, że problem tkwi we mnie?
– Mamo Tomka, to nie kwestia ubioru czy makijażu – odpowiedziałam spokojnie. – Ludzie widzą tylko to, co chcą zobaczyć.
Rozłączyła się bez słowa.
Zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Czułam się jak intruz nawet przy własnym stole. Tomek próbował mnie pocieszać, ale coraz częściej miałam wrażenie, że nie rozumie mojego bólu.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Tomka z jego matką przez telefon:
– Nie wiem już, co robić… Marta ciągle jest smutna… Może rzeczywiście przesadza? Przecież wszyscy ją lubią…
Poczułam się zdradzona. Czy naprawdę nikt nie widzi tego, co przeżywam?
Postanowiłam działać. Zapisałam się na spotkania grupy wsparcia dla kobiet z mniejszości etnicznych w Warszawie. Tam poznałam inne matki – Ukrainki, Białorusinki, Romki – które przeżywały podobne upokorzenia każdego dnia.
Na jednym ze spotkań odważyłam się opowiedzieć swoją historię:
– Najgorsze jest to poczucie niewidzialności… Jakby moje macierzyństwo było mniej ważne tylko dlatego, że wyglądam inaczej niż reszta…
Kobiety kiwały głowami ze zrozumieniem. Po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę.
Z czasem zaczęłam rozmawiać z Zosią o naszych korzeniach. Pokazywałam jej zdjęcia dziadka Romana, opowiadałam o tradycjach romskich i polskich. Chciałam, żeby była dumna z tego, kim jest.
Ale świat nie zmienia się od razu. Wciąż słyszałam szepty na placu zabaw i widziałam spojrzenia pełne podejrzliwości.
Któregoś dnia Zosia wróciła z przedszkola zapłakana:
– Mamusiu, dzieci mówią, że nie jesteś moją prawdziwą mamą…
Przytuliłam ją mocno.
– Jestem twoją mamą bardziej niż ktokolwiek inny na świecie – wyszeptałam jej do ucha.
Tego wieczoru długo patrzyłam w lustro. Kim jestem? Matką? Nianią? Obcą? Czy kiedykolwiek będę mogła być po prostu sobą?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze razy będę musiała udowadniać światu swoją wartość? Czy kiedyś nadejdzie dzień, gdy ludzie zobaczą we mnie po prostu matkę – a nie kogoś „innego”?