„Moja teściowa zraniła mnie do głębi. Wszystko zostawiła szwagrowi, a mój mąż nie dostał nic. Czy naprawdę jestem złą osobą, że czuję się oszukana?”

– „Nie wierzę, że to zrobiłaś, mamo!” – głos mojego męża, Piotra, drżał z niedowierzania i złości. Siedzieliśmy wszyscy w salonie teściowej, przy długim stole, na którym jeszcze przed chwilą stały ciasta i kawa. Teraz nikt nie miał ochoty na słodkości. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywało tylko szuranie krzeseł i ciche pociąganie nosem.

Ja sama czułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Jeszcze rano myślałam, że ten dzień będzie zwyczajny – może nawet pogodny, bo przecież rodzina miała się zebrać razem. Ale kiedy teściowa, pani Halina, zaczęła czytać swój testament, świat się zatrzymał.

– „Mieszkanie na ulicy Słonecznej przekazuję mojemu młodszemu synowi, Krzysztofowi. Samochód oraz oszczędności – również jemu. Piotrze, wiem, że sobie poradzisz. Zawsze byłeś samodzielny.”

Słowa teściowej odbijały się echem w mojej głowie. Krzysztof – wieczny lekkoduch, który nigdy nie potrafił utrzymać pracy dłużej niż kilka miesięcy, dostaje wszystko. Mój mąż, który przez lata pomagał matce, remontował jej mieszkanie, woził ją do lekarzy i robił zakupy – zostaje z pustymi rękami.

Patrzyłam na Piotra. Jego twarz była blada, oczy miał szeroko otwarte. Próbował coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mu w gardle. Obok siedział Krzysztof z żoną Magdą – uśmiechali się do siebie ukradkiem. Może już wcześniej wiedzieli?

Nie wytrzymałam.

– „Pani Halino, czy pani naprawdę uważa to za sprawiedliwe?” – zapytałam cicho, ale stanowczo.

Teściowa spojrzała na mnie chłodno.

– „To moja decyzja. Piotr zawsze był silny. Krzysztof potrzebuje wsparcia.”

– „A my? Przecież też mamy dzieci! Przecież Piotr tyle dla pani zrobił!”

Wszyscy patrzyli na mnie zaskoczeni moją odwagą. W rodzinie Piotra nie rozmawiało się o uczuciach – wszystko zamiatano pod dywan.

Po powrocie do domu Piotr zamknął się w łazience. Słyszałam jego cichy płacz przez drzwi. Nasza córka Zosia zapytała: „Mamo, dlaczego tata jest smutny?”

Co miałam jej powiedzieć? Że babcia uznała nas za mniej ważnych? Że sprawiedliwość w rodzinie to fikcja?

Wieczorem usiedliśmy razem w kuchni. Piotr długo milczał.

– „Może ona ma rację,” powiedział w końcu. „Może Krzysiek naprawdę sobie nie poradzi.”

– „A ty? Ty też masz prawo do wsparcia! Przecież nie chodzi o pieniądze czy mieszkanie… Chodzi o szacunek.”

Piotr wzruszył ramionami.

– „Zawsze byłem tym odpowiedzialnym. Może mama po prostu nigdy mnie nie kochała tak jak jego.”

Tej nocy nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: jak Piotr remontował matce łazienkę po pracy, jak jeździł do niej z zakupami nawet wtedy, gdy miał gorączkę. Jak Krzysztof pojawiał się tylko wtedy, gdy czegoś potrzebował.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie Magda.

– „Nie miej nam tego za złe,” zaczęła niepewnie. „To nie nasza wina.”

– „Ale korzystacie na tym,” odpowiedziałam ostrożnie.

– „Krzysiek jest twoim szwagrem. Może powinniście się cieszyć jego szczęściem?”

Zamurowało mnie. Czy naprawdę powinnam cieszyć się z tego, że moją rodzinę potraktowano jak powietrze?

W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka zauważyła moje rozkojarzenie.

– „Coś się stało?”

Opowiedziałam jej wszystko. Pokiwała głową ze zrozumieniem.

– „U mnie było podobnie. Mój brat dostał dom po rodzicach, bo 'potrzebował bardziej’. Ja dostałam tylko stare zdjęcia.”

Zaczęłam czytać fora internetowe – okazało się, że takich historii jest mnóstwo. Ludzie dzielili się swoimi żalami i poczuciem niesprawiedliwości.

Wieczorem Piotr powiedział:

– „Nie chcę walczyć o pieniądze. Ale boli mnie to wszystko.”

Przytuliłam go mocno.

– „Może powinniśmy porozmawiać z twoją mamą jeszcze raz? Powiedzieć jej, jak się czujemy?”

Piotr pokręcił głową.

– „Ona nigdy nie słuchała moich uczuć.”

W kolejnych dniach atmosfera w rodzinie była napięta. Krzysztof przestał odbierać telefony od Piotra. Teściowa unikała kontaktu ze mną i wnukami.

Zosia zaczęła pytać: „Czy babcia nas już nie kocha?”

Serce mi pękało.

Czułam żal i złość – nie tylko o majątek, ale o to poczucie odrzucenia i niesprawiedliwości. O to, że ktoś jednym podpisem przekreślił lata troski i poświęcenia mojego męża.

Dziś patrzę na Piotra i zastanawiam się: czy powinniśmy odpuścić? Czy walczyć o swoje prawa? A może najważniejsze jest to, byśmy my sami byli dla siebie rodziną?

Czy to źle, że czuję żal? Czy jestem złą osobą, bo nie potrafię pogodzić się z tą niesprawiedliwością?