Mój brat mieszka w swoim mieszkaniu, a ja nie mogę nawet przemalować ścian — historia o rodzinnych niesprawiedliwościach, które bolą najbardziej

— Nie, Zosiu, nie będziesz przemalowywać ścian! — głos mamy odbił się echem po kuchni, gdy tylko nieśmiało zapytałam, czy mogłabym zmienić kolor w swoim pokoju. Miała ten ton, który nie znosił sprzeciwu. Poczułam znajome ukłucie w żołądku, jak za każdym razem, gdy próbowałam wywalczyć choć odrobinę przestrzeni dla siebie w tym domu.

W tym samym czasie mój brat, Tomek, siedział w swoim własnym mieszkaniu — tym, które dostał od rodziców na 25. urodziny. Słyszałam, jak narzeka przez telefon na rachunki i brak pieniędzy, ale nikt nie kazał mu wracać do rodzinnego domu. Nikt nie mówił mu, że nie może powiesić półki albo zmienić zasłon. Ja natomiast miałam wybór: albo mieszkać z rodzicami i być wiecznie gościem we własnym pokoju, albo wynajmować klitkę od obcych ludzi za połowę swojej pensji.

— Mamo, ale przecież to tylko farba… — próbowałam jeszcze raz, choć wiedziałam, że to bez sensu.

— Nie dyskutuj! To mieszkanie jest nasze i nie będziesz robić tu rewolucji. Jak ci się nie podoba, możesz się wyprowadzić — usłyszałam lodowaty ton.

Wyszłam z kuchni z poczuciem porażki. W mojej głowie kłębiły się myśli: dlaczego Tomek dostał wszystko na tacy? Dlaczego ja muszę walczyć o każdy centymetr własnej przestrzeni? Przecież też jestem ich dzieckiem. Przecież też zasługuję na dom.

Wieczorem zadzwoniła do mnie Ania, moja przyjaciółka:

— Znowu się pokłóciłyście?

— Tak… Wiesz, czasem mam wrażenie, że dla mamy liczy się tylko Tomek. On może wszystko. Nawet jak coś zepsuje, to i tak go broni. A ja? Ja mam być cicho i nie przeszkadzać.

Ania westchnęła:

— Może powinnaś pogadać z tatą?

Tata zawsze był bardziej wycofany. Odkąd przeszedł na emeryturę, większość czasu spędzał w ogrodzie albo przed telewizorem. Unikał konfliktów jak ognia.

Następnego dnia spróbowałam jednak.

— Tato… mogę z tobą porozmawiać?

Spojrzał na mnie znad gazety.

— O co chodzi?

— Czuję się niesprawiedliwie traktowana. Tomek dostał mieszkanie, a ja nawet nie mogę zmienić nic w swoim pokoju. Czy to fair?

Tata wzruszył ramionami.

— Wiesz, twoja mama zawsze chciała dla Tomka jak najlepiej. On ma trudniej w życiu… Ty sobie poradzisz.

Zatkało mnie. „Ty sobie poradzisz” — jakby to była nagroda za samodzielność, a nie kara za to, że jestem mniej ważna.

Wieczorem usłyszałam rozmowę rodziców przez cienką ścianę:

— Zosia znowu narzeka. Może powinniśmy jej coś pomóc? — tata mówił cicho.

— Daj spokój! Tomek ma ciężko, ledwo wiąże koniec z końcem. Zosia jest zaradna, niech się nauczy życia — odpowiedziała mama.

Poczułam łzy napływające do oczu. Czy naprawdę bycie „zaradną” oznaczało brak wsparcia? Czy to znaczyło, że nie zasługuję na dom?

Postanowiłam wynająć pokój u obcych ludzi. Wprowadziłam się do starej kamienicy na Pradze. Pokój był mały i ciemny, ale przynajmniej mogłam powiesić swoje zdjęcia na ścianie i kupić żółte zasłony. Każdego dnia wracałam do tego miejsca z ulgą i smutkiem jednocześnie — ulgą, bo nikt mnie nie kontrolował; smutkiem, bo wiedziałam, że nigdy nie będę miała tego, co Tomek dostał bez wysiłku.

Czasem odwiedzałam brata. Jego mieszkanie było zaniedbane — sterty rachunków na stole, brudne naczynia w zlewie. Tomek był wiecznie zmęczony i rozdrażniony.

— Zosia, pożyczysz mi trochę kasy? — zapytał pewnego dnia bez ogródek.

— A rodzice?

— Mama mówi, że już mi wystarczająco pomogli… Ale przecież ona zawsze cię faworyzuje — rzucił ironicznie.

Zatkało mnie. Czy on naprawdę tego nie widzi? Czy naprawdę uważa, że to ja jestem tą uprzywilejowaną?

Wróciłam do siebie i długo płakałam tej nocy. Czułam się rozdarta między lojalnością wobec rodziny a pragnieniem sprawiedliwości dla siebie samej. Zaczęłam coraz rzadziej dzwonić do mamy. Ona też przestała się odzywać.

Minęły miesiące. W pracy awansowałam i mogłam pozwolić sobie na wynajęcie kawalerki tylko dla siebie. Urządziłam ją po swojemu: kolorowe poduszki, regały pełne książek, własny zapach kawy o poranku. Po raz pierwszy poczułam się u siebie.

Mama zadzwoniła po długiej przerwie:

— Zosiu… czemu tak rzadko przyjeżdżasz?

— Bo tu jestem szczęśliwa — odpowiedziałam szczerze.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

Czasem myślę: czy rodzina naprawdę powinna być miejscem walki o sprawiedliwość? Czy bycie „zaradną” to przekleństwo czy dar? A może każdy z nas musi sam znaleźć swoje miejsce na świecie — nawet jeśli oznacza to samotność?