„Nie odbiorę go, nie mam siły”: Historia, której nie zapomnę z oddziału rehabilitacji neurologicznej

– Nie odbiorę go. Nie mam siły. – Głos po drugiej stronie telefonu był zimny, niemal obojętny. Przez chwilę myślałam, że się przesłyszałam.

Stałam w zatłoczonym pokoju pielęgniarek, trzymając w ręku kartę wypisu pana Marka. Mężczyzna miał 54 lata, był po udarze. Wciąż miał problem z mową, czasem zapominał, gdzie jest. Ale najbardziej rzucały się w oczy jego tatuaże – wyblakłe, niektóre zrobione chyba jeszcze w latach 80., i długie, potargane włosy. Wyglądał jak ktoś, kto kiedyś śpiewał w zespole rockowym, a dziś zgubił się gdzieś między przeszłością a teraźniejszością.

– Proszę pana, rozumiem, że sytuacja jest trudna, ale pański brat nie może zostać sam. Potrzebuje opieki. – Starałam się mówić spokojnie, choć czułam narastającą frustrację.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko ciężki oddech.

– Pani nie wie, co on nam zrobił. – Usłyszałam w końcu. – Przez niego mama umarła szybciej. Przez niego ojciec przestał się do nas odzywać. Ja już nie mam siły udawać, że jesteśmy rodziną.

Odłożyłam słuchawkę i przez chwilę patrzyłam na kartę pana Marka. Zawsze myślałam, że rodzina to ostatnia deska ratunku. Że nawet jeśli wszystko się wali, to bliscy przyjdą z pomocą. Ale tu… tu było inaczej.

Wróciłam do sali. Pan Marek siedział na łóżku i patrzył przez okno na szare blokowisko za szpitalem. Kiedy weszłam, odwrócił głowę i uśmiechnął się lekko.

– Dzwoniła pani do mojego brata? – zapytał niewyraźnie.

– Tak… – zaczęłam ostrożnie. – Panie Marku, czy ktoś jeszcze może pana odebrać? Może syn?

Pokręcił głową.

– Syn… nie rozmawiamy od lat. On ma swoje życie. Ja… dużo rzeczy popsułem.

Usiadłam obok niego i przez chwilę milczeliśmy razem. Czułam ciężar tej sytuacji – nie tylko jego choroby, ale i całego życia, które doprowadziło go do tego miejsca.

W pracy często widzę takie historie. Czasem rodziny walczą o swoich bliskich do końca – przychodzą codziennie, przynoszą domowe jedzenie, rozmawiają z lekarzami. Ale są też tacy jak pan Marek – samotni, choć mają rodzinę gdzieś tam, za ścianą codzienności.

Pamiętam jedną rozmowę z koleżanką z oddziału:

– Wiesz, czasem ludzie pytają mnie: „Jak można zostawić własnego ojca czy brata?” – powiedziała kiedyś Ania. – Ale my nie znamy ich historii. Może tam była przemoc? Może alkohol? Może coś jeszcze gorszego?

Wtedy tego nie rozumiałam. Dziś wiem, że czasem więzy krwi to za mało.

Tego dnia próbowałam jeszcze raz zadzwonić do brata pana Marka. Odebrała kobieta.

– Proszę pani – powiedziała cicho – my już przez to przechodziliśmy. On zawsze wracał i zawsze wszystko niszczył. Teraz mamy spokój. Proszę nas zrozumieć.

Zrozumieć… Czy można zrozumieć takie decyzje? Czy ja bym potrafiła zostawić własnego brata?

Wieczorem przyszłam do pana Marka jeszcze raz. Siedział w półmroku, patrząc na swoje ręce.

– Wie pani… kiedyś myślałem, że jestem nieśmiertelny. Grałem w kapeli, piłem, robiłem głupoty. Rodzina była gdzieś obok… ale nigdy ze mną. Potem wszystko się posypało. Żona odeszła, syn przestał dzwonić…

Zamilkł na chwilę.

– Teraz mam tylko te tatuaże i wspomnienia. I trochę żalu.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam go pocieszyć, ale wiedziałam, że żadne słowa nie naprawią lat bólu.

Następnego dnia zadzwoniłam do opieki społecznej. Wiedziałam już, że nikt z rodziny nie przyjdzie po pana Marka. Zorganizowaliśmy transport do DPS-u.

Kiedy pakowałam mu rzeczy do torby, spojrzał na mnie smutno:

– Dziękuję pani… Za to, że pani ze mną rozmawiała. To więcej niż dostałem od rodziny przez ostatnie lata.

Odprowadziłam go do karetki. Patrzył przez szybę na szpitalny parking i chyba wiedział już, że nikt go nie pożegna.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, ile takich historii dzieje się codziennie wokół nas – ile osób zostaje samych nie dlatego, że nikt ich nie kocha, ale dlatego, że kiedyś sami odsunęli od siebie wszystkich bliskich.

Czy powinniśmy oceniać tych, którzy nie chcą już wracać do dawnych ran? Czy ja sama potrafiłabym wybaczyć wszystko swojej rodzinie?

Może czasem trzeba pozwolić odejść – sobie albo komuś innemu?

A Wy? Czy bylibyście w stanie odebrać kogoś bliskiego ze szpitala po wszystkim tym, co się wydarzyło? Czy są granice przebaczenia?