Czy jestem złą córką? Dramatyczna decyzja o oddaniu taty do domu opieki – proszę o Wasze rady

– Nie wierzę, że to robisz, Anka! – głos mojej siostry, Magdy, rozbrzmiewał w słuchawce tak głośno, że aż musiałam odsunąć telefon od ucha. – Jak możesz oddać tatę do obcych ludzi?

Stałam w kuchni, patrząc przez okno na szare, kwietniowe niebo. Woda na herbatę już dawno przestała wrzeć. W głowie miałam mętlik, a serce waliło mi jak oszalałe. – Magda, nie mam już siły. Próbowałam wszystkiego. Tata potrzebuje opieki przez całą dobę, a ja… ja już nie daję rady sama – odpowiedziałam cicho, czując jak łzy napływają mi do oczu.

– To trzeba było się wcześniej odezwać! – krzyknęła. – Myślisz, że ja nie mam serca? Że nie chciałabym pomóc? Ale nie, ty musiałaś wszystko załatwić po swojemu!

Rozłączyła się. Stałam przez chwilę w ciszy, słysząc tylko tykanie zegara i szum lodówki. Oparłam się o blat i pozwoliłam łzom płynąć. Przez ostatnie miesiące moje życie zamieniło się w niekończący się maraton: praca, dom, dzieci, tata. Tata po udarze był cieniem samego siebie – czasem mnie poznawał, czasem nie. Potrafił w środku nocy wyjść z łóżka i próbować wyjść na ulicę. Kilka razy znalazłam go na klatce schodowej, boso, zdezorientowanego.

Mój mąż, Tomek, próbował mnie wspierać. – Aniu, musisz pomyśleć też o sobie. O nas. Dzieci cię potrzebują. Nie możesz być wszędzie naraz – powtarzał wieczorami, kiedy siedzieliśmy razem na kanapie.

Ale poczucie winy nie dawało mi spokoju. Mama zmarła pięć lat temu na raka. Obiecałam jej przy łóżku w hospicjum: „Zajmę się tatą”. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, jak trudne będzie dotrzymanie tej obietnicy.

Wszystko zaczęło się pogarszać pół roku temu. Tata coraz częściej zapominał o lekach, gubił się w swoim własnym mieszkaniu. Raz prawie spalił kuchnię, zostawiając garnek na gazie. Sąsiedzi zaczęli się skarżyć, że hałasuje nocami. Próbowałam organizować opiekunki – ale żadna nie chciała zostać na dłużej.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka: – Pani Aniu, pański tata siedzi na ławce pod blokiem w samych kapciach i piżamie. Jest zimno…

Wtedy zrozumiałam, że to już ponad moje siły.

Decyzja o domu opieki była najtrudniejszą w moim życiu. Jeździłam po różnych placówkach, rozmawiałam z personelem, sprawdzałam warunki. W końcu znalazłam miejsce w niewielkim domu pod Warszawą – czysto, cicho, personel wydawał się troskliwy.

Tata pierwszego dnia był spokojny. – To hotel? – zapytał z uśmiechem. – Ładnie tu mają.

Ale potem przyszły wyrzuty sumienia i… rodzina.

Magda mieszka w Gdańsku, widuje nas raz na kilka miesięcy. Mój brat Paweł od lat pracuje za granicą – dzwoni raz na tydzień i pyta: „Jak tata?” Ale kiedy przyszło co do czego, wszyscy mieli mi za złe moją decyzję.

– Sprzedałaś ojca za święty spokój! – krzyczała Magda podczas rodzinnej wideorozmowy.

– Gdybyś była lepiej zorganizowana… – dorzucił Paweł z ekranu laptopa.

Czułam się jak oskarżona przed sądem rodzinnym. Nikt nie pytał, jak się czuję. Nikt nie widział moich nieprzespanych nocy, strachu o dzieci czy pracy zawalonej przez ciągłe zwolnienia lekarskie.

Najgorsze były święta Wielkanocne. Tata siedział przy stole w domu opieki, patrzył na mnie pustym wzrokiem. Próbowałam żartować, opowiadać o wnukach, ale on tylko kiwał głową.

Po powrocie do domu usiadłam na podłodze w łazience i płakałam tak długo, aż zabrakło mi łez.

Kilka dni później zadzwoniła do mnie opiekunka z domu seniora:
– Pani Aniu, tata miał dziś dobry dzień. Uśmiechał się do innych pensjonariuszy. Zjadł cały obiad.

Poczułam ulgę… i jeszcze większe poczucie winy.

Dzieci pytają czasem: – Mamo, kiedy dziadek wróci do domu?
Nie wiem co im odpowiadać.

Czasem myślę: Może powinnam była walczyć dłużej? Może mogłam zrobić więcej?
Ale potem patrzę na swoje ręce – drżące ze zmęczenia i stresu – i wiem, że to była jedyna możliwa decyzja.

Czy jestem złą córką? Czy ktoś z Was był w podobnej sytuacji? Jak poradzić sobie z wyrzutami sumienia i gniewem rodziny? Proszę… powiedzcie mi, co Wy byście zrobili na moim miejscu?