Jak miłość matki może podzielić rodzinę? Historia babci, która musiała wybrać między wnukami
— Znowu jej to kupiłaś? — zapytałam Martę, patrząc na nowiutki smartfon w rękach Zosi. Starsza wnuczka, Ania, stała w kącie kuchni, udając, że nie słyszy rozmowy, ale widziałam, jak jej dłonie zaciskają się na kubku z herbatą.
— Mamo, nie zaczynaj — Marta westchnęła ciężko, odwracając wzrok. — Zosia ma lepsze oceny, zasłużyła.
W tej chwili poczułam, jakby ktoś ścisnął mnie za serce. To nie był pierwszy raz. Od lat obserwowałam, jak moja córka dzieli swoje dzieci na „lepsze” i „gorsze”. Zosia — młodsza, przebojowa, zawsze uśmiechnięta — dostawała wszystko: nowe ubrania, wyjazdy na obozy, pochwały. Ania — cicha, zamknięta w sobie, zaczytana w książkach — słyszała tylko: „Mogłabyś się bardziej postarać”, „Dlaczego nie możesz być jak Zosia?”.
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz odważyłam się powiedzieć Marcie, co myślę.
— Marto, krzywdzisz Anię. Ona też potrzebuje twojej uwagi.
— Mamo, nie rozumiesz. Zosia jest taka samodzielna! Ania ciągle się obraża i zamyka w pokoju. Sama sobie szkodzi.
Wtedy jeszcze próbowałam tłumaczyć. Teraz wiem, że to była ślepa uliczka.
Z czasem różnice między dziewczynkami stawały się coraz bardziej widoczne. Zosia zaczęła traktować siostrę z góry. Kiedyś usłyszałam przez przypadek ich rozmowę:
— Po co się tak uczysz? I tak mama ci nic nie kupi — śmiała się Zosia.
Ania milczała. W jej oczach widziałam łzy.
Mój mąż, Janek, próbował mnie pocieszać:
— Daj spokój, Halina. Dzieci same się dogadają.
Ale ja wiedziałam, że to nieprawda. Każdego dnia Ania coraz bardziej zamykała się w sobie. Przestała przychodzić do nas na niedzielne obiady. Zosia za to siadała przy stole i opowiadała o swoich sukcesach: nowa grupa taneczna, wygrany konkurs recytatorski.
Pewnego dnia Ania przyszła do mnie sama. Miała wtedy szesnaście lat.
— Babciu… — zaczęła cicho. — Czy ja naprawdę jestem gorsza?
Serce mi pękło. Przytuliłam ją mocno.
— Kochanie, jesteś wyjątkowa. To nie twoja wina.
Ale wiedziałam, że moje słowa nie wystarczą.
Zaczęłam częściej zapraszać Anię do siebie. Robiłyśmy razem pierogi, rozmawiałyśmy o książkach. Czułam jednak, że to tylko plaster na głęboką ranę.
Tymczasem Marta coraz bardziej oddalała się od Ani. Kiedy dziewczyna dostała się do olimpiady z biologii, Marta nawet nie przyszła na rozdanie nagród.
— Przecież to tylko szkolny konkurs — rzuciła lekceważąco.
Zosia dostała wtedy nowy rower za trzecie miejsce w zawodach sportowych.
W końcu przyszedł dzień, który zmienił wszystko.
Była niedziela. Cała rodzina zebrała się u mnie na obiedzie. Ania przyszła po długiej nieobecności. Siedziała cicho przy stole, bawiąc się widelcem.
Nagle Marta zaczęła chwalić Zosię za kolejne osiągnięcie:
— Jestem taka dumna z ciebie! — powiedziała głośno i pocałowała ją w czoło.
Ania wstała od stołu i bez słowa wyszła do ogrodu.
Nie wytrzymałam.
— Marto! — powiedziałam ostrym tonem. — Czy ty naprawdę nie widzisz, co robisz? Masz dwie córki! Jednej dajesz wszystko, drugą ranisz każdego dnia!
Wszyscy zamilkli. Marta spojrzała na mnie ze złością:
— Mamo, to moja sprawa! Nie mieszaj się!
Janek próbował załagodzić sytuację:
— Halina…
Ale ja już nie mogłam milczeć.
— Jeśli nie zaczniesz traktować Ani sprawiedliwie, stracisz ją na zawsze!
Marta wybiegła z kuchni trzaskając drzwiami. Zosia patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
Po obiedzie poszłam do Ani do ogrodu. Siedziała na ławce pod jabłonią i płakała.
— Babciu… ja już nie chcę tu wracać — wyszeptała.
Przytuliłam ją i obiecałam sobie jedno: będę dla niej wsparciem, nawet jeśli cała rodzina się odwróci.
Od tamtego dnia minęły trzy lata. Ania wyjechała na studia do Krakowa. Rzadko odwiedza dom rodzinny. Ze mną utrzymuje kontakt — dzwoni, pisze listy. Marta czasem pyta mnie o nią, ale wiem, że żal i duma nie pozwalają jej zrobić pierwszego kroku.
Zosia dorosła i… sama zaczęła narzekać na brak uwagi matki. Bo kiedy zabrakło Ani w domu, Marta nagle przestała mieć kogo porównywać i kogo faworyzować.
Często myślę o tym wszystkim wieczorami. Czy mogłam zrobić więcej? Czy powinnam była mocniej walczyć o sprawiedliwość dla Ani?
Dziś wiem jedno: faworyzowanie dzieci to trucizna dla rodziny. Niszczy więzi na lata. A ja… ja już zawsze będę się zastanawiać: czy można było uratować naszą rodzinę przed tym rozdarciem?
Może Wy macie podobne doświadczenia? Czy można naprawić relacje po tylu latach bólu?