Po sześćdziesiątce niespodziewanie zakochałam się naprawdę. Dopiero potem odkryłam, kim był mężczyzna, który podbił moje serce

– Znowu nie zamknęłaś okna w kuchni, mamo! – głos mojej córki, Marty, rozbrzmiał w pustym mieszkaniu jak wystrzał. Przez chwilę miałam ochotę odpowiedzieć, że to nie jej sprawa, ale tylko westchnęłam i spojrzałam na nią z rezygnacją.

– Przepraszam, zapomniałam – mruknęłam, odwracając wzrok. W rzeczywistości nie zapomniałam. Po prostu chciałam poczuć chłód wieczoru, który przypominał mi o tym, że jeszcze żyję.

Ostatnie lata mojego życia to był ocean ciszy. Odkąd zmarł mój mąż, żyłam jak w bańce – wszystko wokół toczyło się dalej, a ja tkwiłam w miejscu, oglądając z boku świat, w którym już nie miałam swojej roli. Przez pierwsze miesiące po pogrzebie każdego dnia budziłam się z myślą, że muszę zrobić herbatę dla dwóch osób. Potem docierało do mnie, że jestem sama. Nawet pies, nasz stary Burek, odszedł kilka miesięcy po Wojtku. Zostały mi tylko wspomnienia i rutyna.

Marta przychodziła raz w tygodniu, zawsze z tym samym wyrazem troski i irytacji na twarzy. – Musisz zacząć żyć, mamo – powtarzała jak mantrę. – Nie możesz tak siedzieć w domu i rozmyślać o przeszłości.

Nie rozumiała. Nikt nie rozumiał. Nawet syn, Tomek, który mieszkał w Gdańsku i dzwonił tylko od święta. Dla nich byłam już tylko starszą panią, którą trzeba się opiekować.

Wszystko zmieniło się pewnego czwartkowego popołudnia. Byłam wtedy w bibliotece – jedynym miejscu, gdzie czułam się jeszcze sobą. Przeglądałam regały z nowościami, kiedy usłyszałam za sobą niski głos:

– Szuka pani czegoś konkretnego?

Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę w moim wieku. Miał siwe włosy i ciepłe spojrzenie. Uśmiechnął się lekko.

– Raczej szukam czegoś, co pozwoli mi zapomnieć o rzeczywistości – odpowiedziałam szczerze.

Zaśmiał się cicho. – To chyba wszyscy tutaj na to liczymy.

Przedstawił się: Janusz. Okazało się, że jest wdowcem od kilku lat i też próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Rozmawialiśmy długo – o książkach, o dzieciach, o samotności. Po raz pierwszy od dawna poczułam coś na kształt radości.

Zaczęliśmy spotykać się regularnie. Najpierw w bibliotece, potem na spacerach po parku. Janusz był inny niż Wojtek – bardziej otwarty, spontaniczny. Potrafił słuchać i nie bał się mówić o swoich uczuciach.

– Wiesz, Haniu – powiedział pewnego wieczoru – myślałem, że już nigdy nikogo nie pokocham. Ale przy tobie czuję się… młodszy.

Poczułam rumieniec na policzkach. Miałam sześćdziesiąt dwa lata i znów byłam zakochana jak nastolatka.

Nie wszystkim się to podobało. Marta była wściekła.

– Mamo, co ty wyprawiasz? – krzyczała przez telefon. – Przecież nie znasz tego człowieka! Skąd wiesz, że nie chce cię wykorzystać?

Próbowałam tłumaczyć, że Janusz jest inny, że rozumie mnie jak nikt inny. Ale ona tylko przewracała oczami i mówiła coś o naiwnych starszych paniach.

Tomek był bardziej powściągliwy:

– Jeśli jesteś szczęśliwa… Ale uważaj na siebie, mamo.

Nie słuchałam ich. Po raz pierwszy od lat czułam się potrzebna i kochana.

Janusz zaprosił mnie do siebie na kolację. Jego mieszkanie było pełne książek i zdjęć rodzinnych. Pokazał mi zdjęcie swojej córki – Magdy – i syna – Pawła.

– Rzadko ich widuję – westchnął. – Mają swoje życie.

Rozumiałam go doskonale.

Z czasem zaczęliśmy planować wspólną przyszłość. Marzyliśmy o podróży nad morze, o wspólnych świętach. Czułam się jakbym dostała drugą szansę od losu.

Aż do dnia, kiedy wszystko runęło.

Było to kilka miesięcy później. Marta przyszła do mnie niespodziewanie, cała roztrzęsiona.

– Mamo… musisz to zobaczyć – powiedziała drżącym głosem i podała mi telefon.

Na ekranie widniał artykuł z lokalnego portalu: „Janusz K., były dyrektor banku oskarżony o defraudację pieniędzy klientów”.

Serce mi zamarło.

– To… niemożliwe – wyszeptałam.

Marta patrzyła na mnie z mieszaniną współczucia i triumfu.

– Mówiłam ci! Nie znasz go!

Nie spałam całą noc. Rano zadzwoniłam do Janusza.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam bez ogródek.

Spotkaliśmy się w parku. Był blady i spięty.

– Haniu… chciałem ci powiedzieć… ale bałem się cię stracić.

Opowiedział mi wszystko: o tym, jak został wrobiony przez wspólnika, jak stracił pracę i dobre imię. O tym, jak jego dzieci odwróciły się od niego z powodu skandalu.

– Nie jestem przestępcą – mówił ze łzami w oczach. – Ale nikt mi już nie wierzy.

Nie wiedziałam, co robić. Z jednej strony ufałam mu i wierzyłam w jego niewinność. Z drugiej – bałam się zaufać własnemu sercu po raz kolejny.

Marta była nieugięta:

– Jeśli będziesz dalej się z nim spotykać, nie licz na moją pomoc!

Tomek milczał przez telefon przez długą chwilę.

– Mamo… to twoje życie. Ale pamiętaj, że czasem serce może nas zwieść.

Przez kolejne tygodnie żyłam w zawieszeniu. Janusz próbował mnie przekonać do swojej wersji wydarzeń, ale cień podejrzenia wisiał nad nami jak chmura burzowa.

W końcu podjęłam decyzję: musiałam zaufać sobie. Spotkałam się z Januszem ostatni raz nad Wisłą.

– Wybacz mi – powiedziałam cicho. – Chciałabym wierzyć… ale nie potrafię żyć w ciągłym strachu i niepewności.

Odszedł bez słowa. Patrzyłam za nim długo, aż zniknął za zakrętem alejki.

Dziś znów jestem sama. Czasem myślę o Januszu i zastanawiam się, czy powinnam była mu uwierzyć. Czy lepiej jest żyć z nadzieją i ryzykiem rozczarowania… czy zamknąć serce na zawsze?

Czy można jeszcze zaufać komuś po tylu latach samotności? Czy miłość po sześćdziesiątce to tylko złudzenie? Może wy mi powiecie…