Córka zawsze mówiła, że nie chce mieć dzieci. Teraz błaga mnie o pomoc, a ja nie wiem, czy dam radę…

– Mamo, ja nie dam rady… – Kasia siedziała na podłodze w swoim salonie, tuląc do piersi maleńką Zosię. Jej głos drżał, a w oczach widziałam coś, czego nigdy wcześniej u niej nie widziałam: czysty strach.

Jeszcze pół roku temu powtarzała mi z przekonaniem: „Nie każda kobieta musi rodzić, żeby być szczęśliwa. Ja nie chcę dzieci i już”. Przyzwyczaiłam się do tej myśli. Ba, nawet ją zaakceptowałam. W końcu sama pamiętam, jak trudno było mi być matką – samotną, zmęczoną, z wiecznym poczuciem winy, że robię coś nie tak. Może dlatego tak bardzo chciałam oszczędzić jej tego ciężaru.

A potem zadzwoniła do mnie w środku nocy. „Mamo, jestem w ciąży. Nie wiem, co robić”. Pamiętam tamten wieczór jak przez mgłę. Siedziałam przy kuchennym stole, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi palce. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć: „A nie mówiłam?”, ale powstrzymałam się. Zamiast tego powiedziałam tylko: „Jestem z tobą”.

Ciąża Kasi była trudna. Jej partner, Tomek, początkowo wydawał się szczęśliwy, ale im bliżej było porodu, tym częściej znikał na całe noce. Kasia zamykała się w sobie. Przestała dzwonić do przyjaciółek, przestała się śmiać. Kiedy pytałam, czy wszystko w porządku, odpowiadała krótko: „Daj mi spokój”.

A teraz siedziała przede mną – blada, wyczerpana, z podkrążonymi oczami – i błagała mnie o pomoc.

– Mamo… ja naprawdę nie wiem, czy ją kocham – wyszeptała nagle. – Wszyscy mówią, że jak tylko zobaczysz swoje dziecko, to poczujesz coś niesamowitego. A ja… ja nic nie czuję. Tylko zmęczenie i strach.

Zamarłam. Przypomniałam sobie siebie sprzed lat – jak płakałam po nocach nad łóżeczkiem Kasi, bo byłam pewna, że jestem najgorszą matką na świecie. Jak marzyłam o tym, żeby ktoś po prostu przyszedł i powiedział: „Dobrze ci idzie”. Ale nikt nie przyszedł.

– Kasiu… – zaczęłam ostrożnie. – To normalne. Naprawdę. Ja też tak miałam.

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Ty?

– Tak. Przez pierwsze miesiące byłam przekonana, że popełniłam błąd. Że nie nadaję się na matkę.

Wtedy pierwszy raz od dawna zobaczyłam w jej oczach cień ulgi.

Przez kolejne dni próbowałam jej pomagać jak tylko mogłam. Gotowałam obiady, sprzątałam mieszkanie, przewijałam Zosię. Ale im bardziej się starałam, tym bardziej czułam się bezradna. Kasia coraz częściej zamykała się w łazience na długie godziny. Czasem słyszałam jej cichy płacz przez drzwi.

Tomek pojawiał się coraz rzadziej. Kiedy już był w domu, kłócili się o wszystko – o pieluchy, o karmienie, o to, kto ma wyjść z psem. Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę:

– Może powinniśmy ją oddać do twojej matki na kilka dni? – zaproponował Tomek.

– Nie! – krzyknęła Kasia. – To moje dziecko!

Ale zaraz potem spojrzała na mnie błagalnie.

– Mamo… możesz z nią zostać? Chociaż na noc?

Zgodziłam się bez wahania. Przez całą noc tuliłam Zosię do snu i patrzyłam na Kasię śpiącą niespokojnie na kanapie. Nad ranem usiadłyśmy razem przy stole.

– Mamo… ja chyba mam depresję – powiedziała cicho.

Poczułam ukłucie paniki. Przecież ja też przez to przechodziłam – ale wtedy nikt nie mówił o depresji poporodowej. Po prostu trzeba było zacisnąć zęby i robić swoje.

– Kasiu, musisz iść do lekarza – powiedziałam stanowczo.

– A jeśli zabiorą mi dziecko? – zapytała ze łzami w oczach.

– Nikt ci go nie zabierze. Ale musisz zadbać o siebie.

Zadzwoniłyśmy razem do poradni zdrowia psychicznego. Umówiłyśmy wizytę na za tydzień. Przez te kilka dni starałam się być przy niej jak najwięcej – rozmawiałyśmy godzinami o wszystkim i o niczym. Czasem śmiałyśmy się przez łzy z tego absurdu: ona nigdy nie chciała być matką, a teraz walczyła o każdy dzień dla swojej córki.

W końcu przyszła ta wizyta. Kasia wyszła z gabinetu zapłakana, ale z ulgą na twarzy.

– Pani doktor powiedziała, że to minie – szepnęła mi do ucha.

Minęły tygodnie. Kasia powoli odzyskiwała siły. Tomek zaczął częściej bywać w domu i pomagać przy Zosi. Ja wracałam do siebie coraz częściej z poczuciem ulgi… i winy jednocześnie. Bo choć bardzo chciałam pomóc córce, czułam się wyczerpana i zagubiona.

Pewnego wieczoru Kasia zadzwoniła do mnie:

– Mamo… dziękuję ci za wszystko. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.

Usiadłam na łóżku i rozpłakałam się jak dziecko.

Teraz patrzę na moją córkę i wnuczkę i zastanawiam się: czy można nauczyć się być matką od nowa? Czy każda z nas musi przejść przez własne piekło samotności i lęku? A może wystarczy po prostu być obok – nawet jeśli czasem nie wiemy, co robić?