Wychowywałam wnuczkę przez 12 lat, wierząc, że jej matka wyjechała za granicę: Pewnego dnia dziewczynka powiedziała mi prawdę, której nigdy nie chciałam usłyszeć
– Babciu, czy mogę ci coś powiedzieć? – Ola stała w drzwiach mojego pokoju, bawiąc się końcówką rękawa. Miała wtedy piętnaście lat, ale w jej oczach widziałam tę samą niepewność, co wtedy, gdy policja przywiozła ją do mnie po raz pierwszy.
– Oczywiście, kochanie. Co się stało? – odłożyłam robótkę na stół i spojrzałam na nią uważnie. Przez chwilę milczała, jakby szukała słów. W powietrzu zawisło napięcie, którego nie potrafiłam nazwać.
– Babciu… ja już wiem, dlaczego mama mnie zostawiła. – Jej głos zadrżał. – I chcę, żebyś ty też wiedziała.
Poczułam, jak serce zaczyna mi bić szybciej. Przez dwanaście lat żyłam w przekonaniu, że moja córka, Agnieszka, wyjechała za granicę „za chlebem”, jak to się mówiło w naszej rodzinie. Że wróci, jak tylko się urządzi. Że Ola jest u mnie tylko na chwilę. Ale ta chwila trwała już ponad dekadę.
Pamiętam tamten dzień, kiedy policja przywiozła Olę. Był listopad, padał deszcz ze śniegiem. Mała miała na sobie za dużą kurtkę i buty bez sznurówek. „Pani córka nie odbiera telefonu, dziecko było samo w mieszkaniu” – powiedział policjant. „To tylko na kilka dni” – zapewniał drugi. Wtedy jeszcze wierzyłam w te słowa.
Ola dorastała u mnie. Uczyłam ją czytać, piekłyśmy razem szarlotkę na święta, szyłam jej stroje na szkolne przedstawienia. Byłyśmy sobie bliskie jak matka z córką. Agnieszka dzwoniła rzadko – raz na kilka miesięcy. Zawsze mówiła to samo: „Mamo, jeszcze trochę muszę tu zostać. Pracuję ciężko, ale niedługo wrócę”.
Z czasem przestałam pytać. Przestałam wierzyć. Ale nigdy nie przestałam mieć nadziei.
– Babciu… – Ola usiadła obok mnie na łóżku. – Znalazłam listy od mamy. W twojej szafce.
Zamarłam. Listy? Przecież Agnieszka nigdy nie pisała listów…
– Jakie listy? – zapytałam cicho.
– Takie… których nigdy mi nie pokazałaś. Tam jest wszystko napisane. Że mama nie wyjechała za granicę. Że była w więzieniu.
Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz zemdleję.
– Skąd… skąd o tym wiesz? – wyszeptałam.
– Przeczytałam je wszystkie. I znalazłam też stare gazety w piwnicy… Tam było o tym napisane. O tym wypadku samochodowym…
Nie mogłam oddychać. Przez lata ukrywałam przed Olą prawdę o jej matce. Bałam się, że ją to zniszczy. Że nie zrozumie. Że będzie jej wstyd przed koleżankami w szkole.
– Babciu… dlaczego mi nie powiedziałaś? – Ola patrzyła na mnie z wyrzutem i smutkiem.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W głowie miałam mętlik wspomnień i wyrzutów sumienia.
– Chciałam cię chronić – powiedziałam w końcu cicho. – Myślałam, że tak będzie lepiej…
Ola spuściła głowę.
– Lepiej dla kogo? Dla mnie czy dla ciebie?
To pytanie przeszyło mnie na wskroś.
Zawsze byłam silna. Po śmierci męża sama wychowywałam Agnieszkę i jej młodszego brata Pawła. Nie było łatwo – praca w sklepie spożywczym, wieczne braki pieniędzy, choroby dzieci… Ale dawałam radę. Kiedy Agnieszka zaczęła się zadawać z „nieodpowiednim towarzystwem”, próbowałam ją ratować. Rozmawiałam z nią godzinami, prosiłam, groziłam… Nic nie pomagało.
Potem był ten feralny wieczór. Agnieszka pożyczyła samochód od sąsiada i pojechała z kolegami na imprezę do Warszawy. Wracali nad ranem – pijani i naćpani. Rozbili się na trasie pod Radomiem. Jeden chłopak zginął na miejscu.
Agnieszkę skazali na sześć lat więzienia za spowodowanie śmiertelnego wypadku pod wpływem alkoholu i narkotyków. Wtedy właśnie policja przywiozła do mnie Olę.
Przez lata tłumaczyłam sobie, że robię dobrze, ukrywając prawdę przed wnuczką. Że dziecko nie powinno cierpieć przez błędy matki.
Ale Ola już nie była dzieckiem.
– Babciu… ja muszę ją zobaczyć – powiedziała nagle stanowczo.
Spojrzałam na nią przerażona.
– Ale po co? Po tylu latach? Przecież ona…
– Muszę ją zobaczyć! Muszę wiedzieć, kim jestem! – Ola krzyknęła przez łzy.
Wtedy zrozumiałam, że nie mam już prawa decydować za nią.
Następnego dnia zadzwoniłam do Agnieszki po raz pierwszy od lat. Odebrała po kilku sygnałach.
– Mamo? Co się stało?
– Agnieszka… Ola wszystko wie. Chce cię zobaczyć.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Dobrze – powiedziała w końcu cicho. – Niech przyjedzie.
Spotkanie odbyło się tydzień później w małym mieszkaniu Agnieszki na obrzeżach miasta. Siedziałam na korytarzu i słyszałam ich rozmowę przez drzwi.
– Dlaczego mnie zostawiłaś? – zapytała Ola drżącym głosem.
– Nie zostawiłam cię z własnej woli… Byłam młoda i głupia… Popełniłam błąd, za który płacę do dziś – odpowiedziała Agnieszka łamiącym się głosem.
Obie płakały długo i głośno. Potem wyszły do mnie – zapuchnięte od łez, ale jakby lżejsze o ten ciężar tajemnicy.
Przez kolejne tygodnie Ola coraz częściej odwiedzała matkę. Ja zostałam sama w dużym mieszkaniu pełnym wspomnień i żalu.
Pewnego wieczoru zadzwonił Paweł, mój syn.
– Mamo, co się dzieje? Ola mówiła mi o wszystkim… Dlaczego nigdy nam nie powiedziałaś prawdy?
Nie potrafiłam odpowiedzieć.
Czy można kochać kogoś tak bardzo, że aż go tym krzywdzimy?
Dziś Ola jest już dorosłą kobietą. Studiuje psychologię w Warszawie i często powtarza: „Babciu, dziękuję ci za wszystko”. Ale wiem, że rany po latach kłamstw nigdy się całkiem nie zagoją.
Czasem siedzę wieczorami przy oknie i pytam siebie: czy gdybym wtedy powiedziała prawdę, byłoby nam wszystkim łatwiej? Czy można naprawić rodzinne błędy sprzed lat? A może czasem lepiej żyć w niewiedzy?
Co wy byście zrobili na moim miejscu?