Zawiodłam jako babcia: Wakacje, których nie zapomnę – czy jeszcze mogę to naprawić?
– Babciu, a kiedy pójdziemy na lody? – zapytała Zosia, patrząc na mnie z nadzieją w oczach. Stałam w kuchni, próbując ogarnąć rozlany sok, przypalony makaron i dwójkę rozbrykanych wnuków. Mój syn, Tomek, i jego żona, Ania, wyjechali na długo wyczekiwany urlop. Zgodziłam się zaopiekować Zosią i Jasiem przez tydzień. Wszyscy ostrzegali mnie: „Halina, czy dasz radę? To nie to samo co kiedyś!” Ale ja chciałam udowodnić sobie i innym, że dam radę.
Już pierwszego dnia poczułam się przytłoczona. Zosia, lat siedem, nieustannie zadawała pytania, a czteroletni Jaś biegał po mieszkaniu jak tornado. – Babciu, Jaś znowu rozlał wodę! – krzyczała Zosia. – To nie ja! – bronił się Jaś, tupiąc nogą.
Próbowałam zachować spokój. – Dzieci, proszę, usiądźcie na chwilę. Muszę posprzątać. – Ale one już były w innym pokoju, kłócąc się o klocki.
Wieczorem zadzwoniła Ania. – Mamo, wszystko w porządku?
– Tak, tak… – skłamałam. – Trochę są rozbrykane, ale daję radę.
W rzeczywistości czułam się coraz gorzej. Nie spałam dobrze, bo Jaś budził się w nocy i płakał za rodzicami. Rano byłam zmęczona i rozdrażniona. Zosia zaczęła narzekać: – Babciu, czemu nie idziemy na plac zabaw jak u babci Krysi?
To bolało. Wiedziałam, że druga babcia – Krysia – jest bardziej energiczna, zawsze wymyśla zabawy i piecze najlepsze ciasta. Ja nigdy nie byłam typem „superbabci”. Pracowałam całe życie jako księgowa, nie miałam czasu na bajki czy zabawy w Indian.
Trzeciego dnia dzieci zaczęły tęsknić za domem. Jaś płakał przy śniadaniu: – Chcę do mamy! Chcę do taty!
Próbowałam go przytulić, ale odsunął się ode mnie. Zosia siedziała naburmuszona i odmawiała jedzenia. Wtedy zadzwoniła Krysia.
– Halinko, może zabiorę dzieci na jeden dzień? Pójdziemy do zoo.
Poczułam ulgę i wstyd jednocześnie. – Może to dobry pomysł… – powiedziałam cicho.
Krysia przyszła po dzieci po południu. Zosia rzuciła mi się na szyję: – Babciu, wrócimy jutro?
– Oczywiście, kochanie…
Ale wiedziałam, że już nie wrócą na długo.
Gdy zamknęły się za nimi drzwi, usiadłam przy stole i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się bezużyteczna. Przegrałam jako babcia. Przegrałam z własnym zmęczeniem, z oczekiwaniami rodziny i dzieci.
Wieczorem zadzwonił Tomek.
– Mamo, co się stało? Krysia mówiła, że byłaś bardzo zmęczona.
– Przepraszam… Nie dałam rady…
– Mamo, przecież to żaden wstyd! Dzieci są wymagające. My też czasem mamy dość.
Ale ja czułam tylko gorycz porażki.
Następnego dnia Krysia przysłała zdjęcia: dzieci uśmiechnięte przy klatce z małpami, lody w rękach, szczęście na twarzach. Patrzyłam na te zdjęcia i czułam ukłucie zazdrości i żalu.
Przez kolejne dni dzwoniłam do Tomka i Ani tylko po to, by usłyszeć głosy wnuków. – Babciu Halinko, kiedy znów nas odwiedzisz? – pytała Zosia przez telefon.
– Niedługo… – odpowiadałam drżącym głosem.
Nie mogłam przestać myśleć o tym, co zrobiłam źle. Czy powinnam była lepiej się przygotować? Może powinnam była poprosić o pomoc wcześniej? Może nie powinnam była zgadzać się na opiekę nad dwójką naraz?
Po powrocie Tomka i Ani zaprosili mnie na obiad.
– Mamo, naprawdę nie musisz być jak Krysia – powiedziała Ania delikatnie. – Dzieci cię kochają za to, jaka jesteś.
Ale ja widziałam w oczach Zosi cień rozczarowania.
Przez kilka tygodni unikałam rodzinnych spotkań. Bałam się pytań: „Jak było z wnukami?” Bałam się śmiechu i krytyki.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Zosia.
– Babciu Halinko, a możemy razem upiec ciasto? Takie zwykłe…
Zgodziłam się od razu. Przyszli oboje z Jasiem. Było trochę bałaganu i śmiechu. Ciasto wyszło krzywe i przypalone na brzegach, ale dzieci były szczęśliwe.
Może nie jestem idealną babcią. Może nigdy nie będę tą „superbabcią” z reklam czy opowieści innych rodzin. Ale jestem sobą.
Czy dzieci wybaczą mi tamte wakacje? Czy rodzina zrozumie moje ograniczenia? A może powinnam po prostu zaakceptować siebie taką, jaka jestem i próbować dalej budować te kruche mosty między pokoleniami?