Po 60-tce: 10 rzeczy, z których zrezygnowałem i żałuję
Siedziałem na drewnianej ławce w parku, patrząc na opadające liście kasztanowca. Jesień zawsze była moją ulubioną porą roku, ale tego dnia czułem się bardziej przygnębiony niż zwykle. Może to przez te wszystkie decyzje, które podjąłem po sześćdziesiątce. Zdecydowałem się na radykalne zmiany w moim życiu, rezygnując z dziesięciu ważnych aspektów, które kiedyś definiowały moją codzienność.
Pierwszą rzeczą, z której zrezygnowałem, była moja praca. Przez ponad trzydzieści lat byłem nauczycielem matematyki w liceum w Warszawie. Uwielbiałem to, co robiłem, ale czułem, że nadszedł czas na emeryturę. „Czas na odpoczynek i cieszenie się życiem”, mówiła mi żona, Anna. Jednak po kilku miesiącach bezczynności zacząłem tęsknić za uczniami, za ich młodzieńczym entuzjazmem i za tym poczuciem spełnienia, które dawała mi praca.
Kolejną rzeczą była nasza rodzinna posiadłość na Mazurach. Sprzedaliśmy ją, bo dzieci już dorosły i rzadko tam jeździliśmy. Myślałem, że to rozsądne posunięcie, ale teraz każda myśl o tym miejscu wywołuje we mnie falę nostalgii. To tam spędzaliśmy każde lato, to tam dzieci nauczyły się pływać i łowić ryby. „Nie potrzebujemy już tego domu”, przekonywałem siebie i Annę. Ale czy naprawdę nie potrzebowaliśmy?
Zrezygnowałem też z samochodu. „Mamy świetną komunikację miejską”, mówiłem sobie. Ale każda podróż autobusem przypominała mi o wolności, którą dawał mi własny środek transportu. Każda wyprawa do sklepu czy do lekarza stała się logistycznym wyzwaniem.
Kiedyś byłem zapalonym wędkarzem. Każdy weekend spędzałem nad wodą, ciesząc się ciszą i spokojem. Ale po sześćdziesiątce uznałem, że to już nie dla mnie. „Za dużo zachodu”, mówiłem sobie. Teraz jednak brakuje mi tych chwil samotności i refleksji.
Zrezygnowałem też z cotygodniowych spotkań z przyjaciółmi. „Każdy ma swoje życie”, myślałem. Ale teraz czuję się samotny i odizolowany od świata.
Kiedyś uwielbiałem gotować. Każda niedziela była okazją do przygotowania czegoś wyjątkowego dla rodziny. Ale po sześćdziesiątce uznałem, że to zbyt męczące. Teraz tęsknię za zapachem świeżo pieczonego chleba i uśmiechami bliskich przy stole.
Zrezygnowałem też z ogrodu. „Za dużo pracy”, mówiłem sobie. Ale teraz brakuje mi widoku kwitnących róż i zapachu świeżo skoszonej trawy.
Kiedyś regularnie chodziłem na siłownię. Po sześćdziesiątce uznałem, że to już nie dla mnie. Teraz jednak czuję się słabszy i mniej sprawny.
Zrezygnowałem też z podróży. „Za drogo”, mówiłem sobie. Ale teraz brakuje mi tych chwil odkrywania nowych miejsc i kultur.
Ostatnią rzeczą była moja pasja do fotografii. Kiedyś każdy weekend spędzałem z aparatem w ręku, szukając idealnego ujęcia. Po sześćdziesiątce uznałem, że to już nie dla mnie. Teraz jednak brakuje mi tych chwil kreatywności i wyrażania siebie.
Każda z tych decyzji miała swoje racjonalne uzasadnienie, ale teraz czuję się jakby coś we mnie umarło. Czy naprawdę warto było poświęcić tyle dla nowego początku? Czy te zmiany przyniosły mi szczęście? A może tylko pogłębiły poczucie straty? Czasami zastanawiam się, czy nie jest za późno, by coś zmienić.