Kara za chciwość: Historia oszusta z jeziora

Dzisiaj znów coś niezwykłego się zdarzyło. Ledwo nacisnąłem dzwonek, drzwi zaskrzypiały. Na otwarcie czekała staruszka, może osiemdziesiąt lat, z bystrym, przekornym spojrzeniem. — Dzień dobry — powiedziałem uprzejmie, starając się ukryć nerwowość. — I panu też, młodzieńcze — odparła. — A co to tak bez zapowiedzi? Nawet się nie pytał, czy „kto tam”. Nie boisz się, że baba cię wrzątkiem obleje?

Zawahałem się na chwilę. W głowie miałem plan, który wydawał się prosty: wejść, zdobyć zaufanie, wyciągnąć pieniądze i zniknąć. Byłem przecież „specjalistą” od takich spraw. — Przepraszam, pani Zofio — skłamałem bez mrugnięcia okiem. — Jestem z urzędu gminy, przyszliśmy sprawdzić stan liczników i pomóc w wypełnieniu wniosku o dodatek energetyczny.

Staruszka spojrzała na mnie podejrzliwie, ale wpuściła do środka. Wnętrze jej domu było jak muzeum: stare fotografie na ścianach, porcelanowe figurki na półkach, zapach lawendy i czegoś jeszcze — może samotności? — Proszę, niech pan siada — powiedziała, wskazując na wysiedziany fotel. — Herbaty? Kawy? — Tylko wodę, dziękuję — odpowiedziałem szybko. Nie chciałem się rozpraszać.

Zaczęła opowiadać o swoim życiu. O tym, jak jej mąż zginął w wypadku na jeziorze Wigry, jak syn wyjechał do Niemiec i nie wraca nawet na święta. Słuchałem jednym uchem, drugim nasłuchując odgłosów z sąsiednich pokoi. W końcu zapytałem: — A gdzie pani trzyma dokumenty? Muszę spisać dane do wniosku.

— W szufladzie pod telewizorem — odpowiedziała bez wahania. — Ale niech pan uważa, bo tam też trzymam stare listy i zdjęcia. Nie chciałabym ich zgubić.

Poczułem ukłucie w sercu. Przez chwilę miałem ochotę się wycofać, ale przypomniałem sobie długi i obietnice dane ludziom, którym lepiej nie odmawiać. Otworzyłem szufladę i zobaczyłem kopertę z napisem „Na czarną godzinę”.

— To tylko oszczędności — powiedziała cicho, jakby czytała mi w myślach. — Zbieram na pogrzeb. Wie pan, człowiek nigdy nie wie, kiedy przyjdzie jego czas.

Wtedy zadzwonił mój telefon. To był Bartek, mój wspólnik. — No i co? Masz kasę? — szepnął do słuchawki. — Jeszcze nie, daj mi pięć minut — odpowiedziałem nerwowo.

Staruszka patrzyła na mnie z troską. — Wszystko w porządku? Wygląda pan na zmęczonego.

— Tak, tak… tylko dużo pracy ostatnio — wymamrotałem.

Wziąłem kopertę do ręki. Była ciężka od monet i banknotów. W głowie miałem chaos: czy naprawdę chcę to zrobić? Przecież to tylko stara kobieta, która nikomu nie zrobiła krzywdy.

Nagle usłyszałem trzask drzwi wejściowych. Do pokoju wbiegła sąsiadka pani Zofii, pani Halina. — Co tu się dzieje?! Kto pan jest?!

Zamarłem. Staruszka spojrzała na mnie z przerażeniem. — On jest z urzędu… chyba…

— Z jakiego urzędu?! Ja znam wszystkich urzędników! — krzyknęła Halina i wyciągnęła telefon. — Dzwonię na policję!

W panice rzuciłem kopertę na stół i wybiegłem z domu. Biegłem przez ogród, potykając się o stare grabie i wiadra. Słyszałem za sobą krzyki obu kobiet.

Dotarłem nad jezioro Wigry, gdzie czekał Bartek w samochodzie. — Co jest?! Gdzie kasa?!

— Nie mogłem… coś mnie zatrzymało… — wyjąkałem.

Bartek spojrzał na mnie z pogardą. — Jesteś mięczakiem! Przez ciebie mamy przechlapane!

Wróciłem do domu późno w nocy. Cały czas miałem przed oczami twarz pani Zofii i jej słowa o samotności i czarnej godzinie. Nie mogłem zasnąć. Przez kolejne dni unikałem Bartka i wszystkich znajomych z „branży”.

Po tygodniu dostałem list polecony. Policja wzywała mnie na przesłuchanie w sprawie próby oszustwa starszej osoby. Wiedziałem, że to koniec mojej kariery oszusta.

Na komisariacie siedziałem naprzeciwko pani Zofii. Patrzyła na mnie spokojnie, bez nienawiści.

— Dlaczego pan to zrobił? — zapytała cicho.

Nie potrafiłem odpowiedzieć. Wstydziłem się własnych słów.

— Wie pan… ja już wszystko straciłam w życiu. Ale nigdy nie chciałam wierzyć, że ludzie są źli z natury.

Po przesłuchaniu dostałem wyrok w zawieszeniu i nakaz pracy społecznej w domu opieki nad osobami starszymi.

Pierwszego dnia pracy spotkałem panią Zofię na korytarzu. Uśmiechnęła się do mnie smutno.

— Każdy zasługuje na drugą szansę — powiedziała tylko.

Od tamtej pory minęły dwa lata. Pracuję jako opiekun osób starszych i próbuję naprawić swoje życie. Czasem siadam nad jeziorem Wigry i myślę o tym wszystkim, co się wydarzyło.

Czy można odkupić winy? Czy ludzie naprawdę mogą się zmienić? Może każdy z nas nosi w sobie cień chciwości… ale też iskierkę nadziei.