Drzwi, które pozostały zamknięte: Opowieść matki z Warszawy
— Michał, otwórz mi te drzwi! — mój głos odbijał się echem po klatce schodowej starej kamienicy na Pradze. Stałam tam, ściskając w rękach torbę z pierogami, które lepiłam całą sobotę. W środku była jeszcze zupa pomidorowa, jego ulubiona, i kawałek sernika. Słyszałam cichy szmer zza drzwi — wiedziałam, że jest w środku. Ale drzwi pozostały zamknięte.
W tamtej chwili poczułam się jak intruz w życiu własnego dziecka. Przez lata byłam dla Michała wszystkim: ojcem, matką, przyjaciółką. Jego ojciec odszedł, gdy Michał miał siedem lat. Zostałam sama z kredytem na mieszkanie i dzieckiem, które nie rozumiało, dlaczego tata już nie wraca do domu. Pracowałam na dwa etaty — rano w szkole jako nauczycielka polskiego, wieczorami dorabiałam korepetycjami. Wszystko po to, żeby Michałowi niczego nie brakowało.
— Michał! — powtórzyłam ciszej, czując jak łzy napływają mi do oczu. — Synku, wiem, że tam jesteś…
Cisza. Tylko odgłos windy i stukot obcasów sąsiadki z góry.
Wróciłam pamięcią do czasów, gdy Michał był mały. Każdego wieczoru czytałam mu bajki, nawet jeśli byłam wykończona po całym dniu pracy. W niedziele chodziliśmy razem na spacer do Łazienek albo na lody do cukierni na rogu. Był moim całym światem. Gdy dostał się na studia na Politechnice Warszawskiej, pękałam z dumy.
Ale coś zaczęło się psuć. Najpierw przestał odbierać telefony. Potem coraz rzadziej przyjeżdżał do domu na obiad. Zawsze miał wymówkę: „Mamo, mam dużo nauki”, „Mamo, jestem zmęczony”, „Mamo, spotykam się z Anią”.
Pamiętam pierwszy raz, gdy przyprowadził Anię do domu. Była cicha, nieśmiała, z wielkimi oczami i długimi włosami. Uśmiechała się grzecznie, ale czułam dystans. Po obiedzie Michał zamknął się z nią w swoim pokoju. Słyszałam ich śmiech i rozmowy przez cienką ścianę. Poczułam wtedy ukłucie zazdrości — czyżby ktoś inny miał być teraz dla niego ważniejszy niż ja?
Z czasem Ania zaczęła pojawiać się coraz częściej. Michał zmienił się — był bardziej zamknięty w sobie, nie opowiadał mi już o swoich problemach. Kiedy próbowałam pytać o jego życie, odpowiadał zdawkowo:
— Mamo, wszystko jest w porządku.
Ale widziałam w jego oczach cień smutku. Próbowałam rozmawiać z Anią:
— Aniu, czy Michał ma jakieś kłopoty? Może mogę pomóc?
Odpowiadała zawsze to samo:
— Nie, wszystko dobrze.
Czułam się coraz bardziej niepotrzebna.
Pewnego dnia znalazłam w jego pokoju list od uczelni — Michał miał poważne zaległości na studiach. Próbowałam z nim rozmawiać:
— Synku, dlaczego mi nie powiedziałeś?
Wybuchnął wtedy:
— Bo ty zawsze wszystko musisz wiedzieć! Nie jestem już dzieckiem!
Zamarłam. Nigdy wcześniej nie podniósł na mnie głosu.
Od tego czasu nasze relacje tylko się pogarszały. Michał wyprowadził się do Ani. Przez kilka miesięcy widywaliśmy się tylko od święta. Każda rozmowa kończyła się kłótnią:
— Mamo, pozwól mi żyć po swojemu!
— Ale ja tylko chcę ci pomóc!
— Nie potrzebuję twojej pomocy!
Czułam się jakby ktoś wyrwał mi serce.
Wróciłam do teraźniejszości — nadal stałam pod drzwiami jego mieszkania. Zastanawiałam się: co zrobiłam źle? Czy byłam zbyt opiekuńcza? Czy za bardzo go kontrolowałam? Może powinnam była pozwolić mu popełniać własne błędy?
Nagle drzwi otworzyły się na chwilę. Zobaczyłam twarz Ani — blada, zmęczona.
— Dzień dobry, pani Zofio… Michała nie ma w domu.
— Wiem, że jest — wyszeptałam.
Ania spuściła wzrok.
— Proszę… dać mu trochę czasu. On… on musi sobie wszystko poukładać.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, drzwi znów się zamknęły.
Stałam tam jeszcze chwilę, czując jak ciężar torby wbija mi się w dłoń. W końcu zostawiłam ją pod drzwiami i zeszłam po schodach na dół.
W drodze do domu myślałam o mojej mamie. Ona też była nadopiekuńcza — zawsze chciała dla mnie jak najlepiej, ale często czułam się przez nią przytłoczona. Obiecałam sobie wtedy, że nigdy nie będę taka wobec własnego dziecka… A jednak historia zatoczyła koło.
Wieczorem zadzwoniła do mnie sąsiadka:
— Pani Zosiu, widziałam panią dziś pod blokiem Michała… Wszystko w porządku?
Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
— Tak… chyba tak — skłamałam.
Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i zastanawiałam: czy matczyna miłość może być zbyt wielka? Czy można kochać za bardzo?
Kilka dni później dostałam SMS-a od Michała: „Mamo, przepraszam. Potrzebuję czasu.”
Nie odpisałam od razu. Płakałam długo — ze smutku i ulgi jednocześnie.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba pozwolić dziecku odejść i żyć własnym życiem, nawet jeśli serce pęka z tęsknoty.
Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy każda matka musi kiedyś stanąć przed zamkniętymi drzwiami swojego dziecka? Co wy byście zrobili na moim miejscu?