Kredyt, klucz i zdrada – rodzinna wojna o mieszkanie na Ursynowie
– Co wy tu robicie?! – mój głos odbił się echem od ścian, kiedy przekroczyłam próg mieszkania na Ursynowie. Klucz w zamku obracał się ciężko, jakby sam próbował mnie ostrzec przed tym, co zobaczę. W salonie, na mojej kanapie, siedział mój młodszy brat Bartek z Anią, jego dziewczyną. Rozłożone walizki, kubki po kawie na stole, a w powietrzu zapach pizzy – jakby to było ich miejsce od zawsze.
Bartek spojrzał na mnie zaskoczony, ale nie speszony. – Cześć, siostra. Mama mówiła, że nie będzie cię przez kilka dni…
– Mama? – powtórzyłam głucho. – To jest moje mieszkanie. Moje! Kto wam dał prawo tu wejść?
Ania spuściła wzrok, ale Bartek tylko wzruszył ramionami. – Przecież masz dwa pokoje. A my mamy problem z wynajmem. Mama powiedziała, że się zgodzisz.
Poczułam, jak narasta we mnie fala gniewu i bezsilności. Przez lata harowałam w korporacji, brałam nadgodziny, rezygnowałam z wakacji i spotkań ze znajomymi, żeby spłacać kredyt na to mieszkanie. Każda rata była jak kolejny kamień do plecaka, który dźwigałam sama. Rodzina zawsze powtarzała: „Jesteś silna, dasz radę”. Ale nikt nie pytał, czy chcę być tą silną.
Zadzwoniłam do mamy. Odebrała po trzecim sygnale.
– Mamo, dlaczego wpuściłaś Bartka do mojego mieszkania?
– Kochanie, przecież to twój brat. Ma ciężko z pracą, Ania też… Ty masz wszystko poukładane. Nie bądź taka samolubna.
Samolubna? To ja jestem samolubna? Przez chwilę nie mogłam wydusić słowa. W głowie dudniło mi jedno: czy naprawdę rodzina może rozporządzać moim życiem tylko dlatego, że jestem silniejsza?
Bartek i Ania zostali na noc. Nie miałam siły ich wyrzucać – czułam się jak intruz we własnym domu. Siedziałam w kuchni i patrzyłam na rachunki za prąd, czynsz, raty kredytu. Wszystko na moje nazwisko. Zawsze byłam tą odpowiedzialną – starszą córką, która „da radę”.
Następnego dnia próbowałam porozmawiać z Bartkiem.
– Bartek, to nie jest hotel. Ja tu mieszkam. To moje miejsce.
– Ale przecież masz dobrze płatną pracę. Nam jest ciężko – odpowiedział bez cienia skruchy.
– A kto mi pomagał przez te wszystkie lata? Kto płacił za mnie raty? – zapytałam cicho.
Bartek milczał. Wiedziałam, że nie usłyszę przeprosin.
Wieczorem zadzwoniła mama.
– Nie przesadzaj. Rodzina powinna się wspierać. Ty zawsze byłaś silna, a Bartek miał pod górkę…
Poczułam łzy pod powiekami. Czy naprawdę bycie silną oznacza bycie samotną? Czy to znaczy, że mogę być wykorzystywana tylko dlatego, że „dam radę”?
Kolejne dni były jak koszmar. Bartek i Ania traktowali mieszkanie jak swoje – gotowali, zapraszali znajomych, zostawiali bałagan. Ja zamykałam się w swoim pokoju i czułam się coraz bardziej obca we własnym domu.
W pracy nie mogłam się skupić. Szefowa zauważyła moją frustrację.
– Wszystko w porządku? – zapytała podczas przerwy na kawę.
Chciałam powiedzieć prawdę, ale tylko pokiwałam głową.
Wieczorem zadzwoniła ciocia Basia.
– Słyszałam o Bartku… Wiesz, twoja mama zawsze go faworyzowała. Ty musisz być twarda.
Ale ja już nie chciałam być twarda. Chciałam po prostu mieć swoje miejsce na ziemi.
Po tygodniu nie wytrzymałam.
– Bartek, musicie się wyprowadzić. To nie jest wasz dom.
– Serio? Po rodzinie się tego nie spodziewałem – rzucił z wyrzutem.
– Po rodzinie ja też się wielu rzeczy nie spodziewałam – odpowiedziałam drżącym głosem.
Mama przestała odbierać telefony. W rodzinie zawrzało – ciotki dzwoniły z pretensjami, babcia płakała do słuchawki: „Jak możesz tak traktować brata?”.
A ja siedziałam sama w kuchni i patrzyłam na klucz do mieszkania leżący na stole. Ten klucz kosztował mnie lata wyrzeczeń i samotności. Czy naprawdę jestem winna temu, że chciałam mieć coś swojego?
Bartek wyprowadził się po dwóch tygodniach awantur i cichych dni. Ania nawet się nie pożegnała. Mama długo nie odzywała się do mnie – dopiero po miesiącu napisała krótkiego SMS-a: „Może kiedyś zrozumiesz”.
A ja wciąż pytam siebie: czy naprawdę bycie silną oznacza bycie samotną? Czy rodzina ma prawo rozporządzać moim życiem tylko dlatego, że zawsze dawałam radę? Co wy byście zrobili na moim miejscu?