Każdego razu, gdy zięć wraca do domu, muszę zniknąć: Opowieść babci z Krakowa
— Helena, proszę cię, nie rób scen — szeptała Marta, moja córka, kiedy w pośpiechu zbierałam swoje rzeczy z kuchni. Słyszałam już klucz w zamku. Paweł wracał z pracy. Zawsze wtedy musiałam zniknąć. Czułam się jak cień w swoim własnym domu.
Wiedziałam, że nie jestem tu mile widziana. Paweł nigdy nie powiedział tego wprost, ale jego spojrzenia, milczenie i gesty mówiły wszystko. Odkąd Marta wyszła za niego, moje życie zmieniło się w nieustanny kompromis. Przestałam być matką, a stałam się problemem.
— Babciu, pobawimy się jeszcze? — zapytała cicho Zosia, moja wnuczka, trzymając mnie za rękę.
— Kochanie, muszę już iść do swojego pokoju — odpowiedziałam, próbując ukryć łzy.
Zosia miała dopiero sześć lat. Była moim światłem w tej ciemności. Każdego dnia czekałam na chwilę, kiedy będę mogła ją przytulić, poczytać jej bajkę albo po prostu posłuchać jej śmiechu. Ale kiedy Paweł wracał do domu, musiałam się wycofać. Tak jakby moja obecność była czymś wstydliwym.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy usłyszałam od Marty: „Mamo, Paweł potrzebuje spokoju po pracy. Może lepiej, żebyś nie była wtedy w salonie?”. Zgodziłam się bez słowa. Myślałam, że to chwilowe. Że może Paweł ma trudny dzień. Ale to trwało tygodniami, miesiącami…
Czułam się coraz bardziej obca w tym domu. Każdy dźwięk moich kroków wydawał mi się zbyt głośny. Każde słowo — nie na miejscu. Nawet zapach mojej herbaty drażnił Pawła.
— Marta, dlaczego on mnie tak nie lubi? — zapytałam kiedyś szeptem.
— Mamo… On po prostu jest zmęczony. Potrzebuje ciszy. Ty… czasem za dużo mówisz — odpowiedziała bez przekonania.
Zamknęłam się wtedy w swoim pokoju i płakałam długo w poduszkę. Przypomniały mi się czasy, kiedy Marta była mała. Sama ją wychowywałam po śmierci męża. Było ciężko, ale zawsze byliśmy razem. Teraz czułam się jak intruz we własnej rodzinie.
Najgorsze były święta. Wszyscy udawali, że wszystko jest w porządku. Paweł był uprzejmy, ale chłodny. Marta spięta i nerwowa. Zosia biegała od jednego do drugiego, próbując rozładować napięcie.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Marty i Pawła przez drzwi:
— Marta, ile jeszcze twoja matka będzie tu mieszkać? — zapytał Paweł zniecierpliwionym tonem.
— Nie wiem… Ona nie ma dokąd pójść…
— To nie jest mój problem! Ja chcę mieć dom dla siebie!
Serce mi pękło. Wiedziałam, że jestem ciężarem. Ale dokąd miałabym pójść? Mój dawny dom sprzedaliśmy po śmierci męża, żeby pomóc Marcie kupić mieszkanie. Teraz nie miałam nic.
Zosia coraz częściej pytała:
— Babciu, dlaczego nie możesz z nami jeść kolacji?
— Bo babcia musi odpocząć — kłamałam.
Ale dzieci czują więcej niż dorośli myślą.
Któregoś wieczoru Zosia przyszła do mojego pokoju z rysunkiem: trzy osoby trzymające się za ręce — ona, ja i Marta. Pawła nie było na obrazku.
— Babciu, chciałabym żebyśmy zawsze były razem — powiedziała cicho.
Przytuliłam ją mocno i poczułam łzy na policzkach.
Z czasem zaczęłam coraz bardziej zamykać się w sobie. Przestałam wychodzić do kuchni, kiedy Paweł był w domu. Jadłam samotnie w swoim pokoju. Czułam się jak duch.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja dawna przyjaciółka, Jadwiga:
— Helena, co się z tobą dzieje? Nie widziałam cię od miesięcy!
Opowiedziałam jej wszystko przez łzy. Jadwiga milczała przez chwilę, a potem powiedziała:
— Nie możesz tak żyć! Musisz walczyć o siebie!
Ale jak? Nie miałam siły ani odwagi.
Któregoś popołudnia Zosia przyszła do mnie z płaczem:
— Babciu! Tata powiedział mamie, że jak będziesz tu mieszkać, to on odejdzie!
Objęłam ją mocno i poczułam jak świat wali mi się na głowę.
Wieczorem Marta przyszła do mojego pokoju:
— Mamo… Paweł jest coraz bardziej nerwowy… Ja już nie wiem co robić…
— Chcesz żebym odeszła? — zapytałam cicho.
Marta spuściła wzrok:
— Nie chcę… Ale nie chcę też stracić męża…
Zrozumiałam wtedy, że jestem między młotem a kowadłem. Jeśli zostanę — rozbiję ich rodzinę. Jeśli odejdę — zostanę sama.
Przez kolejne dni chodziłam jak we śnie. Zosia była smutna i zamknięta w sobie. Marta coraz bardziej nerwowa. Paweł milczący i chłodny.
W końcu podjęłam decyzję. Spakowałam kilka rzeczy do walizki i napisałam list:
„Kochana Marto,
Nie chcę być powodem waszych kłótni i smutku Zosi. Wiem, że nie jestem tu mile widziana. Kocham was bardzo i zawsze będę blisko sercem. Znajdę dla siebie miejsce.”
Rano zostawiłam list na stole i wyszłam z domu.
Nie wiedziałam dokąd pójdę. Przez kilka godzin błąkałam się po Krakowie. W końcu zadzwoniłam do Jadwigi.
— Helena! Natychmiast przyjeżdżaj do mnie! — usłyszałam w słuchawce.
Przygarnęła mnie bez słowa wyrzutu. Przez pierwsze dni płakałam bez przerwy. Jadwiga była przy mnie cały czas.
Po tygodniu zadzwoniła Marta:
— Mamo… Zosia cały czas płacze… Pyta o ciebie… Ja też nie mogę sobie poradzić…
— Marto… Musisz wybrać co jest dla ciebie najważniejsze — odpowiedziałam drżącym głosem.
Minęły miesiące zanim zaczęłyśmy rozmawiać normalnie. Zosia odwiedza mnie u Jadwigi w każdą sobotę. Przytula mnie mocno i mówi:
— Babciu, już nigdy cię nie zostawię!
Czasem myślę: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy bycie babcią oznacza rezygnację z własnego szczęścia? Czy rodzina to tylko kompromisy?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?