Karmiłam syna piersią przez 8 lat – dziś płacę za to wysoką cenę. Moja historia żalu i próby zrozumienia własnych błędów.
– Mamo, proszę, nie mów o tym przy stole! – głos Kacpra, mojego starszego syna, rozbrzmiał w kuchni z siłą, której nie znałam. Zamarłam z łyżką w dłoni, patrząc na niego i na mojego młodszego syna, Michała, który spuścił wzrok w talerz zupy. Mąż, Tomek, siedział naprzeciwko mnie, ściskając nerwowo serwetkę. W powietrzu wisiało napięcie, które znałam aż za dobrze.
Od lat temat karmienia Michała piersią był w naszym domu tabu. Przez osiem lat wierzyłam, że robię to z miłości – że daję mu wszystko, co najlepsze. Wyczytałam w poradnikach i na forach internetowych, że długie karmienie buduje więź i odporność. Ale nikt nie mówił o tym, jak bardzo może to podzielić rodzinę.
Pamiętam dzień, kiedy Michał miał już siedem lat i wrócił ze szkoły zapłakany. – Mamo, dzieci się ze mnie śmieją… mówią, że jestem dzidziusiem – wyszeptał wtedy. Przytuliłam go mocno i zapewniłam, że nie musi się przejmować innymi. Ale w środku poczułam ukłucie niepokoju. Czy naprawdę robię dobrze?
Tomek coraz częściej patrzył na mnie z wyrzutem. – Anka, on musi dorosnąć. To już nie jest normalne – powtarzał wieczorami, kiedy myślał, że Michał nie słyszy. Ale ja byłam głucha na te słowa. Bałam się odciąć tę nić bliskości. Może dlatego, że sama w dzieciństwie czułam się tak bardzo samotna?
Moja mama zostawiła mnie z babcią, kiedy miałam pięć lat. Pamiętam jej zapach tylko z jednej sukienki, którą czasem przymierzałam po kryjomu. Przysięgłam sobie wtedy, że moje dzieci nigdy nie poczują się opuszczone.
Ale czy nie przesadziłam?
Kiedy Michał skończył osiem lat i sam powiedział: „Mamo, już nie chcę”, poczułam ulgę… i pustkę. Przez kilka tygodni chodziłam jak cień po domu. Kacper unikał mnie wzrokiem, a Tomek coraz częściej wychodził wieczorami „na spacer”.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę synów przez uchylone drzwi:
– Czemu mama tak się zachowuje? – zapytał Kacper.
– Nie wiem… może jest smutna? – odpowiedział Michał cicho.
– Przez to całe karmienie wszyscy się z nas śmieją w szkole.
Serce mi pękło.
Zaczęłam szukać pomocy u psychologa. Usłyszałam tam słowa, które długo we mnie rezonowały: „Miłość to nie tylko bliskość fizyczna. Czasem trzeba pozwolić dziecku odejść”.
Próbowałam rozmawiać z Tomkiem:
– Przepraszam… chyba za bardzo się bałam go stracić.
– Anka… ja cię rozumiem. Ale musimy być rodziną dla obu chłopców. Kacper też cię potrzebuje.
Zaczęliśmy powoli odbudowywać relacje. Michał poszedł na terapię grupową dla dzieci z problemami adaptacyjnymi. Kacper zaczął trenować piłkę nożną i znalazł nowych przyjaciół. Ja wróciłam do pracy w bibliotece i zaczęłam pisać pamiętnik.
Ale żal pozostał.
Często wracam myślami do tamtych lat. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy moja potrzeba bliskości nie była egoizmem? Czy naprawdę dałam Michałowi siłę na przyszłość, czy raczej odebrałam mu pewność siebie?
Ostatnio Michał przyszedł do mnie wieczorem:
– Mamo… już ci wybaczyłem. Wiem, że chciałaś dobrze.
Przytuliłam go mocno i po raz pierwszy od dawna poczułam spokój.
Ale pytania nie dają mi spokoju:
Czy można kochać za bardzo? Czy matczyna miłość może być ciężarem? Jak znaleźć równowagę między troską a wolnością dziecka?