Testament, który złamał mi serce: Odkryłam, że mój mąż zostawił wszystko obcej kobiecie
— Nie rozumiem, co tu jest napisane. — Moje ręce drżały, gdy trzymałam w dłoniach testament. Notariusz, pan Nowak, spojrzał na mnie z wyraźnym współczuciem, ale nie próbował niczego tłumaczyć. W pokoju panowała cisza, przerywana tylko szelestem papierów i moim przyspieszonym oddechem.
— Pani Anno, wszystko jest zgodnie z wolą zmarłego. — Jego głos był spokojny, ale ja czułam, jakby ktoś wbijał mi nóż w serce.
Mój mąż, Marek, odszedł nagle dwa miesiące temu. Zawał. Zostawił mnie samą z dorosłą już córką, Magdą. Przez pierwsze tygodnie żyłam jak we śnie — nie mogłam uwierzyć, że już go nie ma. Wspólne śniadania, wieczorne rozmowy o pracy i planach na przyszłość… Wszystko to nagle się urwało. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
Zawsze myślałam, że znam Marka na wylot. Wychowaliśmy się na tym samym osiedlu w Radomiu, chodziliśmy do tej samej szkoły średniej — choć on był dwa lata starszy. Spotkaliśmy się ponownie dopiero na studiach przez wspólnych znajomych. On studiował inżynierię na Politechnice Warszawskiej, ja pedagogikę na UW. Byliśmy parą z tych, które wszyscy podziwiają: zgodni, uzupełniający się, wspierający. Marek miał złote ręce — potrafił naprawić wszystko: od cieknącego kranu po samochód sąsiada.
Kiedy zaczęliśmy wspólnie prowadzić niewielką firmę budowlaną, myślałam, że to szczyt naszego szczęścia. Praca była ciężka, ale satysfakcjonująca. Marek miał głowę do interesów, ja zajmowałam się papierologią i kontaktami z klientami. Firma rosła powoli, ale stabilnie. Córka dorastała w domu pełnym miłości i poczucia bezpieczeństwa.
Aż do tego dnia.
— Mamo… — Magda ścisnęła moją dłoń pod stołem. — Co to znaczy?
Przeczytałam jeszcze raz fragment testamentu: „Wszystkie udziały w spółce oraz zgromadzone środki pieniężne przekazuję pani Sylwii Zielińskiej.”
Sylwia Zielińska? Nie znałam tej kobiety. Przewertowałam pamięć — żadne wspomnienie nie pasowało do tego imienia i nazwiska.
— Panie Nowak… kim jest ta kobieta? — zapytałam cicho.
Notariusz wzruszył ramionami.
— Nie jestem upoważniony do udzielania takich informacji. Mogę jedynie potwierdzić, że testament został sporządzony zgodnie z prawem i wolą zmarłego.
Wyszłyśmy z kancelarii w milczeniu. Magda szła obok mnie sztywna jak manekin. Kiedy dotarłyśmy do domu, usiadłam na kanapie i zaczęłam płakać. Córka próbowała mnie pocieszać, ale sama była rozbita.
Przez kolejne dni nie mogłam spać ani jeść. W głowie kłębiły mi się pytania: Kim jest Sylwia Zielińska? Dlaczego Marek zostawił jej wszystko? Czy miał romans? Czy całe nasze życie było kłamstwem?
Zaczęłam szukać odpowiedzi. Przeglądałam dokumenty firmy, korespondencję mailową Marka, jego telefon. Nic podejrzanego — żadnych wiadomości od Sylwii Zielińskiej, żadnych zdjęć czy listów miłosnych. Ale im bardziej szukałam, tym bardziej czułam się bezradna.
W końcu postanowiłam pojechać do biura firmy. Tam spotkałam Pawła — wspólnika Marka od lat.
— Paweł… muszę cię o coś zapytać. Kim jest Sylwia Zielińska?
Paweł spojrzał na mnie z zakłopotaniem.
— Aniu… To nie jest proste…
— Proszę cię! Muszę wiedzieć!
Westchnął ciężko i usiadł naprzeciwko mnie.
— Sylwia… była kiedyś naszą księgową. Pracowała tu kilka lat temu. Marek bardzo jej ufał… Pomogła nam wyjść z poważnych problemów finansowych. Potem nagle odeszła…
— Ale dlaczego zostawił jej wszystko? — przerwałam mu zrozpaczona.
Paweł spuścił wzrok.
— Nie wiem… Ale wiem jedno: Marek nigdy nie przestał o niej mówić. Zawsze powtarzał, że bez niej firma by upadła…
Wróciłam do domu jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej. Czy to możliwe, że Marek był jej coś winien? Może łączyło ich coś więcej niż praca? A może po prostu chciał jej się odwdzięczyć?
Wieczorem zadzwoniła Magda.
— Mamo… znalazłam ją na Facebooku. Mieszka teraz w Krakowie. Chcesz zobaczyć?
Spojrzałam na ekran telefonu: kobieta w moim wieku, uśmiechnięta, otoczona dziećmi. Nic szczególnego — zwyczajna twarz.
Nie spałam całą noc. Rano podjęłam decyzję: muszę się z nią spotkać.
Pojechałam do Krakowa bez zapowiedzi. Stałam pod jej blokiem z sercem bijącym jak oszalałe. W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam domofonem.
— Halo?
— Dzień dobry… Nazywam się Anna Kowalska. Chciałabym porozmawiać o Marku Kowalskim.
Cisza po drugiej stronie trwała wieczność.
— Proszę wejść.
Sylwia otworzyła drzwi i spojrzała na mnie z mieszanką litości i smutku.
— Wiedziałam, że kiedyś pani przyjedzie — powiedziała cicho.
Usiadłyśmy w jej kuchni przy herbacie. Milczenie było ciężkie jak ołów.
— Dlaczego? — zapytałam w końcu drżącym głosem.
Sylwia westchnęła i zaczęła opowiadać swoją historię: o tym, jak Marek uratował ją przed bankructwem po rozwodzie; jak pomógł jej znaleźć nową pracę; jak przez lata utrzymywali kontakt — najpierw zawodowy, potem coraz bardziej osobisty…
— Ale nigdy nie byliśmy kochankami — powiedziała stanowczo. — Byliśmy przyjaciółmi. On wiedział, że bez niego nie poradziłabym sobie z życiem… Chciał mi się odwdzięczyć za to, że pomogłam mu wtedy uratować firmę.
Siedziałam oszołomiona. Czy to możliwe? Czy naprawdę Marek był zdolny do takiej lojalności wobec kogoś spoza rodziny?
Wróciłam do domu z jeszcze większym mętlikiem w głowie niż wcześniej. Przez kolejne dni próbowałam poukładać sobie wszystko na nowo: kim byłam dla Marka? Kim była Sylwia? Czy można kochać kogoś całe życie i jednocześnie mieć drugie życie pełne tajemnic?
Dziś patrzę na zdjęcie Marka i pytam siebie: czy kiedykolwiek naprawdę znałam człowieka, z którym dzieliłam życie? Czy można wybaczyć zdradę — nawet jeśli była niema i ukryta pod płaszczykiem wdzięczności?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?