Mąż zostawił mnie dla koleżanki z pracy. A ona miała czelność zaprosić mnie na ich ślub…
Patrzyłam na kopertę jak na coś obcego. Zadrżała mi ręka, gdy wyciągałam z niej śnieżnobiały kartonik z wypukłym złotym pismem. „Anna i Tomasz mają zaszczyt zaprosić…” – czytałam w myślach, a każde słowo wbijało się we mnie jak szpilka. Anna – ona, koleżanka z pracy, która przez lata uśmiechała się do mnie przy kawie, a potem odebrała mi męża. Tomasz – mój były, z którym dzieliłam życie przez piętnaście lat.
Nie wiem, ile czasu stałam w przedpokoju, gapiąc się na to zaproszenie. W głowie dudniło mi jedno pytanie: „Jak można być tak bezczelnym?” Czy to jakiś żart? Zemsta? A może naprawdę sądzą, że jestem aż tak wyrozumiała?
Telefon zadzwonił, wyrywając mnie z odrętwienia. To była mama.
– Justynka, wszystko w porządku? – zapytała od razu, jakby czuła, że coś się stało.
– Dostałam zaproszenie na ślub Tomka i Anny – wyszeptałam.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Co za tupet! – wykrzyknęła w końcu. – Nie idź tam, córeczko. Nie rób sobie tego.
Ale ja nie wiedziałam, co robić. Przez kolejne dni nie mogłam spać. W pracy wszyscy patrzyli na mnie ze współczuciem albo udawali, że nic się nie dzieje. Anna przechodziła obok mojego biurka z podniesioną głową, jakby nic się nie stało. Czułam się jak cień samej siebie.
Wieczorami wracałam do pustego mieszkania. Nasze zdjęcia wciąż stały na półkach – nie miałam siły ich schować. Próbowałam rozmawiać z córką, Martą, ale ona zamknęła się w sobie. Miała dopiero trzynaście lat i nie rozumiała, dlaczego tata już z nami nie mieszka.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Tomka.
– Po co mi to zaproszenie? – zapytałam bez przywitania.
– Anna uważa, że powinniśmy być ponad to wszystko… Że powinniśmy zacząć od nowa, bez urazy – odpowiedział cicho.
– Bez urazy? Zdradziłeś mnie z nią! – krzyknęłam. – A teraz mam patrzeć, jak bierzecie ślub?
– Justyna… Przepraszam. Chciałem tylko… żebyś wiedziała, że możesz przyjść. Dla Marty też.
Rozłączyłam się bez słowa. Przez całą noc płakałam. Czułam się upokorzona, zdradzona i samotna jak nigdy wcześniej.
W pracy atmosfera gęstniała z dnia na dzień. Koleżanki szeptały za moimi plecami, a Anna coraz częściej pojawiała się w gabinecie szefa. W końcu podczas przerwy obiadowej podeszła do mnie.
– Justyna, wiem, że to trudne… Ale naprawdę chciałabym, żebyś przyszła. To dla nas ważne – powiedziała miękko.
Spojrzałam jej prosto w oczy.
– Ważne? Dla kogo? Dla ciebie? Chcesz mieć czyste sumienie?
Zarumieniła się i spuściła wzrok.
– Nie o to chodzi…
– Wiesz co? Chyba nigdy nie zrozumiesz, co zrobiłaś – przerwałam jej i wyszłam z jadalni.
W domu Marta zaczęła zadawać pytania.
– Mamo, czy tata już nas nie kocha?
Serce mi pękało za każdym razem, gdy widziałam jej smutne oczy.
– Kochanie, tata zawsze będzie cię kochał. Po prostu… czasem dorośli robią głupie rzeczy.
– A ty pójdziesz na ten ślub?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Bałam się, że jeśli pójdę, pokażę wszystkim swoją słabość. Jeśli nie pójdę – będą mówić, że jestem zgorzkniała.
Mama próbowała mnie przekonać:
– Justynko, musisz pomyśleć o sobie. Nie o nich! Oni już ci wystarczająco dużo zabrali.
Ale ja czułam się rozdarta. Chciałam pokazać Tomkowi i Annie, że jestem silna. Że potrafię stanąć twarzą w twarz z ich szczęściem i nie rozpaść się na kawałki.
Tydzień przed ślubem dostałam kolejny telefon – tym razem od teściowej.
– Justyna, wiem, że Tomek zawinił… Ale może powinnaś przyjść? Dla Marty? Ona bardzo to przeżywa.
Zacisnęłam pięści.
– Dla Marty zrobiłabym wszystko. Ale nie wiem, czy dam radę patrzeć na nich razem.
W końcu nadszedł dzień ślubu. Obudziłam się wcześnie rano i długo siedziałam przy oknie z kubkiem zimnej kawy. Marta przyszła do mnie w sukience, którą sama wybrała na tę okazję.
– Mamo… pójdziemy?
Patrzyłam na nią długo. W jej oczach widziałam nadzieję i strach jednocześnie.
– Tak, pójdziemy – powiedziałam cicho.
Kościół był pełen ludzi. Anna wyglądała olśniewająco w białej sukni. Tomasz stał obok niej spięty i blady. Gdy weszłyśmy z Martą do środka, poczułam na sobie setki spojrzeń. Szeptali między sobą: „To ta była żona”.
Podczas przysięgi łzy napłynęły mi do oczu. Próbowałam je powstrzymać dla Marty. Kiedy Anna i Tomek wymieniali obrączki, poczułam ukłucie zazdrości i żalu – ale też coś jeszcze: ulgę. To już nie moje życie. To już nie mój problem.
Po ceremonii podeszliśmy z Martą do nowożeńców. Anna uśmiechnęła się nerwowo.
– Dziękuję, że przyszłaś – szepnęła.
Tomasz spojrzał na mnie ze smutkiem.
– Przepraszam za wszystko…
Nie odpowiedziałam nic. Uścisnęłam Martę za rękę i wyszłyśmy razem na słońce.
Dziś wiem jedno: przeszłość boli, ale nie można pozwolić jej rządzić przyszłością. Czy można naprawdę wybaczyć taką zdradę? Czy lepiej zamknąć ten rozdział raz na zawsze? Może ktoś z was miał podobnie…