Mąż wrócił ze szpitala i powiedział, że zakochał się w pielęgniarce. Moje życie rozpadło się w jednej chwili.

— Muszę ci coś powiedzieć, Aniu — powiedział, ledwo przekroczył próg. Jego głos był cichy, ale stanowczy. Stałam z łyżką w ręku, rosół jeszcze bulgotał na kuchence, a w powietrzu unosił się zapach świeżo wypranej pościeli. Przez chwilę myślałam, że żartuje, że zaraz się uśmiechnie i powie coś o tym, jak tęsknił za domem. Ale on patrzył na mnie poważnie, z jakąś dziwną mieszanką winy i ulgi w oczach.

— Zakochałem się w kimś innym — dodał po chwili ciszy. — W pielęgniarce. Ma na imię Marta.

Poczułam, jak świat osuwa mi się spod nóg. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Wszystko wokół mnie — kuchnia, stół, nawet te głupie gazety, które kupiłam specjalnie dla niego — nagle straciło sens.

— To jakiś żart? — wyszeptałam. — Po trzech dniach w szpitalu? Po dwudziestu latach razem?

On tylko spuścił wzrok. — Przepraszam, Aniu. Nie chciałem cię skrzywdzić. Ale nie mogę już żyć tak jak wcześniej.

Wybiegłam do łazienki, zamknęłam się na klucz i pozwoliłam łzom płynąć. W głowie miałam mętlik: obrazy z naszego wspólnego życia, śmiech dzieci, wakacje nad Bałtykiem, pierwsze mieszkanie na Pradze. Jak to możliwe, że wszystko może się skończyć przez kilka rozmów przy szpitalnym łóżku?

Wieczorem próbowałam z nim rozmawiać. — A dzieci? — zapytałam drżącym głosem. — Co im powiesz? Że tata zakochał się w pielęgniarce i zostawia mamę?

— Nie chcę ich ranić — odpowiedział cicho. — Ale nie mogę udawać.

Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. On spał na kanapie w salonie, ja zamykałam się w sypialni. Dzieci wyczuwały napięcie, choć starałam się zachowywać pozory normalności. Syn, Michał, miał maturę za dwa miesiące. Córka, Ola, zaczynała liceum. Nie mogłam pozwolić sobie na załamanie.

Mama zadzwoniła po tygodniu. — Aniu, co się dzieje? Słyszałam od sąsiadki, że twój mąż wrócił ze szpitala i coś jest nie tak.

Nie potrafiłam jej odpowiedzieć. W końcu wybuchłam płaczem.

— On mnie zostawia, mamo. Zakochał się w pielęgniarce.

— Co ty mówisz?! Po tylu latach?!

— Tak…

Mama przyjechała następnego dnia z ciastem i swoim nieodłącznym kubkiem kawy. Usiadła naprzeciwko mnie i patrzyła z troską.

— Aniu, musisz być silna dla dzieci. On jeszcze pożałuje.

Ale ja nie chciałam być silna. Chciałam tylko cofnąć czas.

Wieczorem usiadłam z Michałem i Olą przy stole.

— Muszę wam coś powiedzieć — zaczęłam drżącym głosem. — Tata… tata chyba będzie mieszkał gdzie indziej przez jakiś czas.

Michał spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

— To przez tę kobietę ze szpitala? Słyszałem waszą rozmowę.

Ola rozpłakała się i wybiegła do swojego pokoju.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy w zawieszeniu. Mąż coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem rehabilitacji. W końcu spakował walizkę i powiedział:

— Przepraszam, Aniu. Muszę spróbować inaczej żyć.

Zostałam sama z dziećmi i tysiącem pytań bez odpowiedzi. Każdy dzień był walką o przetrwanie: praca w urzędzie miasta, zakupy, obiady, odrabianie lekcji z Olą, rozmowy z nauczycielami Michała. Wieczorami płakałam do poduszki, a rano zakładałam maskę silnej kobiety.

Znajomi dzwonili i pytali: — Anka, jak sobie radzisz?

Nie radziłam sobie. Czułam się zdradzona nie tylko przez męża, ale przez cały świat. Nawet teściowa zadzwoniła raz:

— Aniu, czy naprawdę musiał odejść? Może przesadzasz?

— To nie ja odchodzę — odpowiedziałam zimno.

Po dwóch miesiącach dostałam list od Marty — tej pielęgniarki.

„Droga Pani Anno,
Wiem, że to wszystko jest trudne i bolesne dla Pani i dzieci. Nie planowałam tego uczucia. Proszę mi wierzyć, nie chciałam rozbić rodziny…”

Podarłam list na kawałki.

Dzieci coraz rzadziej rozmawiały z ojcem przez telefon. Michał zamknął się w sobie, Ola zaczęła mieć problemy w szkole.

Pewnego dnia Ola przyszła do mnie wieczorem:

— Mamo, czy tata już nas nie kocha?

Przytuliłam ją mocno.

— Kocha cię bardzo. Ale czasem dorośli robią rzeczy, których dzieci nie rozumieją…

Minął rok. Mąż mieszka teraz z Martą na drugim końcu Warszawy. Dzieci odwiedzają go raz na dwa tygodnie. Ja nauczyłam się żyć sama: chodzę na jogę, spotykam się z koleżankami z pracy, czasem nawet śmieję się bez powodu.

Ale każdego wieczoru pytam siebie: czy można jeszcze komuś zaufać? Czy po takim ciosie można jeszcze pokochać życie?

Może wy mi powiecie…