Codziennie do kościoła: Prawdziwy powód, dla którego mój mąż się zmienił
– Znowu idziesz do kościoła? – zapytałam, starając się ukryć drżenie w głosie. Stałam w kuchni, ścierając ręce o fartuch, podczas gdy Tomek już zakładał kurtkę. Była środa, godzina 18:00, a on wychodził jak co dzień od ponad miesiąca.
– Tak, Aniu. Potrzebuję trochę spokoju – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy.
Zawsze był wierzący, ale nigdy nie był aż tak gorliwy. Zaczęło się niewinnie – raz w tygodniu na mszę, potem dwa razy, aż w końcu codziennie. Najpierw myślałam, że to kryzys wieku średniego albo próba poradzenia sobie ze stresem w pracy. Ale coś mi nie pasowało. Tomek wracał późno, czasem nawet po 21:00. Był zamyślony, nieobecny. Nasze rozmowy ograniczały się do minimum.
Pewnego wieczoru nie wytrzymałam. Czekałam na niego w salonie, światło lampki rzucało cienie na ścianę. Gdy wszedł, od razu poczułam zapach damskich perfum. Nie tych moich – innych, słodkich i ciężkich.
– Tomek, powiedz mi prawdę. Co się dzieje? – zapytałam cicho.
Zatrzymał się w pół kroku. Przez chwilę myślałam, że znowu mnie zignoruje, ale usiadł naprzeciwko mnie i spuścił głowę.
– Aniu… To nie jest takie proste.
Serce waliło mi jak młotem. Przez głowę przelatywały mi najgorsze scenariusze. Choroba? Długi? Inna kobieta?
– Proszę cię, powiedz mi – wyszeptałam.
Tomek milczał przez długą chwilę. W końcu podniósł wzrok.
– Poznałem kogoś – powiedział cicho. – W kościele.
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Przez chwilę nie mogłam oddychać.
– Kogo? – spytałam mechanicznie.
– Martę. Jest organistką. Rozmawiamy… Pomaga mi zrozumieć siebie. Nie chciałem cię ranić.
Nie chciał mnie ranić? A jednak to zrobił – i to boleśnie. Przez kolejne dni chodziłam jak we śnie. Nie potrafiłam jeść, spać ani rozmawiać z dziećmi. Nasza córka Zosia zauważyła, że coś jest nie tak.
– Mamo, czemu płaczesz? – zapytała pewnego wieczoru.
Przytuliłam ją mocno i nie odpowiedziałam. Jak miałam jej powiedzieć, że tata zakochał się w innej kobiecie?
Tomek próbował ze mną rozmawiać. Próbował tłumaczyć, że to nie romans, tylko „duchowa więź”. Że Marta rozumie go lepiej niż ktokolwiek inny. Że przy niej czuje się wolny.
– A ja? – zapytałam pewnego dnia przez łzy. – Ja cię nie rozumiem? Ja ci nie wystarczam?
Nie odpowiedział. Wyszedł z domu i wrócił późno w nocy.
Wkrótce cała rodzina zaczęła coś podejrzewać. Moja mama dopytywała mnie przez telefon:
– Aniu, co się dzieje u was w domu? Tomek wygląda na przygaszonego.
Nie miałam siły tłumaczyć jej prawdy. Udawałam, że wszystko jest w porządku.
Najgorsze były niedziele. Wszyscy razem szliśmy do kościoła – ja, Tomek i dzieci. A tam Marta grała na organach i śpiewała psalmy anielskim głosem. Tomek patrzył na nią z takim zachwytem, jakiego nigdy nie widziałam w jego oczach, gdy patrzył na mnie.
Zaczęły się plotki wśród sąsiadów. Pani Grażyna z naprzeciwka zagadywała mnie na klatce:
– Słyszałam, że twój Tomek pomaga w parafii… Ale coś ostatnio często go widuję z tą nową organistką.
Czułam się upokorzona i bezradna. Nie wiedziałam, co robić dalej. Czy walczyć o nasze małżeństwo? Czy pozwolić mu odejść?
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i poszłam do Marty po mszy.
– Proszę pani – zaczęłam drżącym głosem – czy mogłybyśmy porozmawiać?
Spojrzała na mnie zaskoczona, ale skinęła głową i wyszłyśmy przed kościół.
– Proszę zostawić mojego męża w spokoju – powiedziałam cicho. – Mamy dzieci, rodzinę… On jest pogubiony.
Marta spojrzała na mnie ze współczuciem.
– Pani Aniu… Ja nie chcę nikomu zabierać męża ani rozbijać rodziny. Tomek sam szuka mojego towarzystwa. Rozmawiamy o Bogu i sensie życia… Ale jeśli pani sobie tego życzy, ograniczę kontakt.
Wróciłam do domu z jeszcze większym ciężarem na sercu. Wiedziałam już, że to nie tylko kwestia Marty – Tomek po prostu oddalił się ode mnie na dobre.
Minęły tygodnie pełne napięcia i łez. W końcu Tomek spakował walizkę i wyprowadził się do wynajętego mieszkania niedaleko kościoła. Dzieci płakały, a ja czułam pustkę tak wielką, że aż bolało mnie całe ciało.
Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Nadal boli mnie serce na myśl o tym wszystkim, ale powoli uczę się żyć na nowo. Zosia i Kuba są dla mnie największym wsparciem. Czasem spotykam Tomka na ulicy – wygląda inaczej, jakby był lżejszy o kilka lat.
Często zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę można przegapić moment, kiedy ktoś odchodzi emocjonalnie? A może czasem trzeba pozwolić odejść tym, którzy już nie chcą zostać?
Czy Wy też kiedyś musieliście zmierzyć się z taką stratą? Jak sobie z tym poradziliście?