Między półkami: Walka o codzienność w polskim supermarkecie

– Babciu, po co ty tam idziesz sama? – głos mojej wnuczki, Zosi, dźwięczy mi w uszach, kiedy staję przed drzwiami osiedlowego supermarketu. – Przecież mogę ci wszystko kupić po drodze ze szkoły!

Ale ja nie chcę być ciężarem. Nie chcę, żeby moje życie ograniczało się do czekania na kogoś młodszego. Chcę poczuć, że jeszcze coś mogę. Że potrafię sama wybrać jabłka, dotknąć chleba, powąchać świeże bułki. Że jestem wolna.

Przekraczam próg sklepu i od razu czuję na sobie spojrzenia. Może to tylko moje wyobrażenie, ale wydaje mi się, że młodzi ludzie patrzą na mnie z pobłażaniem. Przesuwam wózek powoli, bo biodro boli coraz bardziej. Wózek jest ciężki, koła skrzypią, a ja czuję się jakbym pchała przed sobą cały świat.

– Przepraszam, czy mogłabym przejść? – pytam młodego chłopaka blokującego przejście przy nabiale.

– Zaraz, zaraz – burczy pod nosem, nawet nie patrząc w moją stronę.

Czuję, jak narasta we mnie złość i bezradność. Kiedyś byłam nauczycielką matematyki. Uczniowie słuchali mnie z szacunkiem. Teraz jestem tylko starą kobietą przeszkadzającą w zakupach.

Próbuję sięgnąć po mleko z najwyższej półki. Wyciągam rękę, ale nie dosięgam. Rozglądam się bezradnie. Przechodzi obok mnie kobieta w średnim wieku.

– Przepraszam panią bardzo, czy mogłaby mi pani podać to mleko?

Kobieta wzdycha teatralnie, ale podaje mi karton. – Proszę – rzuca i odchodzi bez słowa.

Czuję łzy pod powiekami. Dlaczego tak trudno być starym w tym kraju? Dlaczego nikt nie widzi we mnie człowieka?

Przy warzywach spotykam sąsiadkę, panią Halinę.

– O, Marysiu! Ty też na zakupy? – uśmiecha się ciepło.

– Tak… Chciałam sama…

– Oj, ja już nie mam siły. Syn mi wszystko kupuje przez internet. Ale potem przywożą zgniłe pomidory albo chleb twardy jak kamień…

Śmiejemy się przez łzy. Obie wiemy, że to śmiech przez rozpacz.

Idę dalej. W alejce z konserwami ktoś potrąca mój wózek.

– Uważaj babciu! – syczy młoda dziewczyna z telefonem przy uchu.

Chciałabym odpowiedzieć coś ciętego, ale tylko spuszczam wzrok. Kiedyś miałam ciętą ripostę na każdą zaczepkę. Teraz boję się konfliktów. Boję się, że ktoś mnie popchnie, że upadnę i już nie wstanę.

Przy kasie kolejka ciągnie się przez pół sklepu. Stoję cierpliwie, opierając się na wózku. Za mną ktoś wzdycha głośno.

– No szybciej by się nie dało?

Kasjerka patrzy na mnie zniecierpliwiona.

– Ma pani kartę lojalnościową?

Wyciągam portfel i zaczynam szukać karty wśród dziesiątek innych. Ręce mi drżą. Ludzie za mną już głośno komentują:

– Zawsze to samo z tymi starymi…

W końcu znajduję kartę i płacę gotówką. Kasjerka przewraca oczami.

Wychodzę ze sklepu zmęczona jak po maratonie. Siadam na ławce przed wejściem i próbuję złapać oddech. Dzwoni telefon.

– Babciu, gdzie jesteś? Martwię się! – Zosia brzmi przestraszona.

– Już wracam, kochanie. Musiałam tylko… musiałam poczuć, że jeszcze żyję.

W domu czeka na mnie synowa, Anka.

– Marysiu, mówiłam ci przecież, żebyś nie chodziła sama! – krzyczy od progu.

– Aniu, ja muszę… Muszę mieć coś swojego…

– Ale przecież możesz zrobić sobie krzywdę! Co wtedy? Kto będzie się tobą zajmował?

Czuję się jak dziecko. Jakby odebrano mi resztki godności.

Wieczorem siedzę przy oknie i patrzę na światła miasta. Myślę o tych wszystkich starszych ludziach zamkniętych w czterech ścianach. O tych, którzy nie mają siły walczyć o swoje miejsce między półkami supermarketu. O tych, którzy już nigdy nie poczują zapachu świeżych bułek.

Czy naprawdę tak trudno zobaczyć w nas ludzi? Czy naprawdę starość musi oznaczać samotność i upokorzenie?

Może kiedyś ktoś to zrozumie… Może kiedyś supermarket stanie się miejscem spotkań, a nie polem bitwy o przetrwanie.

A wy? Czy widzicie w starszych ludziach siebie za kilkadziesiąt lat? Czy potraficie spojrzeć na nas z empatią?