„Zostawiliśmy Nasz Dom Córce i Przenieśliśmy Się do Chatki: Ale Ona Wynajęła Go”
Pobraliśmy się, gdy oboje mieliśmy po dwadzieścia cztery lata. W tym czasie byłam już w ciąży. Właśnie skończyliśmy studia pedagogiczne. Nasze rodziny nie były zamożne, więc musieliśmy ciężko pracować. Zrezygnowałam z urlopu macierzyńskiego i wybrałam karmienie mlekiem modyfikowanym. Czy to był stres, czy po prostu takie były czasy? Tak czy inaczej, udało nam się przetrwać.
Naszym pierwszym domem był skromny, dwupokojowy dom w cichej dzielnicy w Poznaniu. Nie było to wiele, ale było nasze. Włożyliśmy serce w to, aby uczynić go domem, sami malując ściany i sadząc mały ogródek na podwórku. Nasza córka, Ania, urodziła się kilka miesięcy po przeprowadzce. Życie było trudne, ale byliśmy szczęśliwi.
Lata mijały, a Ania dorastała. Była bystrym dzieckiem, zawsze na szczycie swojej klasy. Byliśmy z niej bardzo dumni, gdy dostała się na prestiżowy uniwersytet w Warszawie. Wspieraliśmy ją na każdym kroku, nawet gdy oznaczało to podjęcie dodatkowych prac, aby pokryć jej czesne.
Kiedy Ania ukończyła studia i dostała dobrą pracę w Warszawie, czuliśmy, że nasza ciężka praca się opłaciła. Radziła sobie świetnie, a my byliśmy gotowi trochę zwolnić tempo. Zawsze marzyliśmy o przejściu na emeryturę do małej chatki nad jeziorem. Znaleźliśmy idealne miejsce na Mazurach—przytulną chatkę z pięknym widokiem na wodę.
Zdecydowaliśmy się zostawić nasz dom Ani. To był nasz sposób na danie jej startu w życiu, czego sami nigdy nie mieliśmy. Myśleliśmy, że to doceni, może nawet kiedyś wróci do domu. Ale sprawy nie potoczyły się zgodnie z planem.
Kilka miesięcy po przeprowadzce do chatki dowiedzieliśmy się, że Ania wynajęła nasz dom. Nawet nam o tym nie powiedziała. Usłyszeliśmy to od sąsiada, który widział obcych ludzi wprowadzających się. Kiedy ją skonfrontowaliśmy, powiedziała, że potrzebuje dodatkowego dochodu na pokrycie swoich wydatków w Warszawie. Obiecała, że to tymczasowe, tylko do czasu aż stanie na nogi.
Byliśmy zranieni i rozczarowani, ale staraliśmy się zrozumieć. Życie w Warszawie jest drogie i nie chcieliśmy dodawać jej stresu. Ale gdy miesiące zamieniły się w lata, stało się jasne, że Ania nie ma zamiaru wracać ani nawet nas odwiedzać w chatce.
Nasze marzenie o spokojnej emeryturze zamieniło się w samotną egzystencję. Chatka bardziej przypominała więzienie niż raj. Tęskniliśmy za naszym starym domem, przyjaciółmi i przede wszystkim za naszą córką. Staraliśmy się być zajęci—mój mąż zaczął łowić ryby, a ja zaczęłam malować—ale to nie wystarczało, aby wypełnić pustkę.
Pewnej zimy mój mąż zachorował. Najbliższy szpital był daleko i zanim tam dotarliśmy, było już za późno. Straciłam go tej nocy. Sama w chatce czułam się bardziej odizolowana niż kiedykolwiek.
Zadzwoniłam do Ani, aby przekazać jej wiadomość, mając nadzieję, że przyjedzie na pogrzeb. Powiedziała, że nie może wziąć wolnego w pracy, ale obiecała odwiedzić mnie wkrótce. Nigdy tego nie zrobiła.
Teraz siedzę przy oknie chatki, patrząc na jezioro, które kiedyś przynosiło nam tyle radości. Dom, który zostawiliśmy za sobą, jest tylko odległym wspomnieniem, wynajmowanym obcym ludziom, którzy nie znają jego historii ani miłości, która go zbudowała.
Często zastanawiam się, czy podjęliśmy właściwą decyzję. Może powinniśmy byli zostać w Poznaniu, zachować nasz dom i spędzić resztę dni otoczeni znajomymi twarzami i miejscami. Ale teraz jest już za późno na żale.
Życie nie zawsze układa się tak, jak planujesz. Czasami dajesz wszystko co masz i mimo to kończysz z niczym.