Zostawiłam wszystko i uciekłam do Wrocławia. Czy byłam egoistką, czy wreszcie odważyłam się żyć?

„Gdzie jesteś, Anka?! Dzieci płaczą, a ja nie wiem, co mam im powiedzieć!” – głos Marcina dudnił w mojej głowie, choć telefon leżał wyciszony na dnie torby. Siedziałam na ławce na dworcu we Wrocławiu, z kubkiem zimnej kawy w dłoni i drżącymi palcami. Przez chwilę miałam ochotę wrócić, zadzwonić, przeprosić. Ale nie mogłam – nie tym razem.

Ostatnie miesiące były jak powtarzający się koszmar. Budzik o szóstej, śniadania dla dzieci, pranie, zakupy, gotowanie, praca zdalna na pół etatu, wieczorne kłótnie o drobiazgi. Marcin wracał zmęczony, rzucał torbę w kąt i siadał przed telewizorem. „Możesz mi podać piwo?” – pytał beznamiętnie. Czułam się przezroczysta. Nawet kiedy próbowałam rozmawiać o czymś ważnym, zbywał mnie krótkim „nie teraz”.

Pamiętam ten poranek – dzieci jeszcze spały, a ja patrzyłam na siebie w lustrze. Zmęczone oczy, włosy związane byle jak, stara bluza poplamiona kaszką. „Kim ty jesteś?” – zapytałam siebie szeptem. Zamiast odpowiedzi poczułam łzy napływające do oczu. Napisałam krótki list: „Marcinie, jestem we Wrocławiu. Dzieci są u twojej mamy. Proszę, zrozum mnie i wybacz.”

Wsiadłam do pierwszego pociągu. Przez całą drogę patrzyłam przez okno na przesuwające się pola i lasy. Myśli kłębiły się w głowie: „Co ja zrobiłam? Czy dzieci mi wybaczą? Czy Marcin mnie znienawidzi?” Ale pod tym wszystkim była też ulga – pierwszy raz od lat mogłam oddychać.

We Wrocławiu zatrzymałam się u Magdy, mojej przyjaciółki z czasów studiów. „Anka, co się stało? Wyglądasz jak cień człowieka!” – przywitała mnie w drzwiach. Rozpłakałam się jej na ramieniu. Przez kilka godzin mówiłam bez przerwy: o tym, jak bardzo czuję się samotna w małżeństwie, jak bardzo brakuje mi rozmów, bliskości, zwykłego „dziękuję”. Magda słuchała uważnie.

Wieczorem zadzwonił Marcin. Nie odebrałam. Przysłał SMS: „Jak możesz zostawić dzieci?!” Poczułam ukłucie winy. Przecież nie zostawiłam ich samych – były u babci, bezpieczne. Ale wiedziałam, że dla Marcina to zdrada.

Następnego dnia zadzwoniła teściowa: „Ania, co się dzieje? Dzieci pytają o mamę.” Słyszałam w jej głosie troskę i rozczarowanie. „Potrzebuję kilku dni dla siebie” – odpowiedziałam cicho. „Nie rozumiem cię” – usłyszałam i rozmowa się urwała.

Przez kolejne dni próbowałam odnaleźć siebie. Spacerowałam po mieście, siedziałam w kawiarniach z książką, patrzyłam na ludzi i zastanawiałam się, czy któraś z tych kobiet też kiedyś uciekła od wszystkiego. Wieczorami rozmawiałam z Magdą o dawnych marzeniach – o podróżach, pisaniu książek, pracy w teatrze. „Może jeszcze nie jest za późno?” – zapytała któregoś wieczoru.

Ale rzeczywistość szybko upomniała się o swoje prawa. Marcin przysłał zdjęcie dzieci: Staś miał podkrążone oczy, Zosia tuliła misia i patrzyła smutno w obiektyw. „Tęsknią za tobą” – napisał krótko. Zalała mnie fala wyrzutów sumienia.

Wróciły wspomnienia: pierwsze kroki Stasia, śmiech Zosi podczas kąpieli, nasze wspólne wieczory przy planszówkach… Czy naprawdę mogę to wszystko zostawić?

Trzeciego dnia zadzwonił Marcin. Tym razem odebrałam.
– Anka…
– Słucham.
– Dlaczego?
– Bo już nie mogę tak żyć… Czuję się niewidzialna.
– Myślisz tylko o sobie! – krzyknął.
– Myślę też o was! Bo jeśli się rozpadnę, to co wam zostanie?
Po drugiej stronie zapadła cisza.

Wieczorem przyszła Magda z butelką wina.
– I co teraz?
– Nie wiem… Może powinnam wrócić?
– A czego ty chcesz?
Zastanowiłam się długo nad tym pytaniem. Chciałam być kochana i doceniana. Chciałam być partnerką, a nie służącą.

Czwartego dnia wróciłam do domu. Dzieci rzuciły mi się na szyję. Marcin stał w progu z kamienną twarzą.
– Musimy porozmawiać – powiedział cicho.
Usiedliśmy wieczorem przy kuchennym stole.
– Anka… Ja też jestem zmęczony. Ale nie wiedziałem, że aż tak ci źle.
– Bo nigdy nie pytałeś.
– Może powinniśmy pójść do terapeuty?
Zaskoczył mnie tą propozycją.

Zgodziłam się. Wiedziałam już, że nie chcę wracać do dawnego życia bez zmian. Chciałam walczyć o siebie i o naszą rodzinę.

Czasem myślę: czy byłam egoistką? Czy każda kobieta ma prawo uciec choć na chwilę od wszystkiego? A może dopiero wtedy zaczynamy naprawdę żyć, gdy odważymy się powiedzieć: „Dość!”?