Zdecydować się na rozwód… Historia Kingi z warszawskiego blokowiska
– Kinga, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie zostawiała butów na środku przedpokoju?! – głos Pawła odbił się echem po klatce schodowej, zanim jeszcze zamknęłam drzwi za sobą. Zamarłam na chwilę, klucze wciąż w dłoni, a w oczach łzy, które już dawno przestały być czymś niezwykłym.
– Przepraszam – odpowiedziałam cicho, choć wiedziałam, że to nie chodzi o buty. Nigdy nie chodziło o buty. Ani o kubek po kawie na stole, ani o pranie, które nie zdążyło wyschnąć. Chodziło o coś, co między nami pękło już dawno temu. Może wtedy, gdy urodził się Kuba i nagle okazało się, że jesteśmy tylko współlokatorami w trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie.
Paweł przeszedł obok mnie bez słowa, rzucił teczkę na kanapę i włączył telewizor. Kuba siedział przy stole, rysował coś zawzięcie kredkami. Spojrzał na mnie pytająco. Uśmiechnęłam się do niego blado.
– Mamo, zrobisz mi kakao? – zapytał cicho.
– Oczywiście, kochanie – odpowiedziałam i weszłam do kuchni. Woda zagotowała się szybciej niż zwykle. Może dlatego, że moje myśli były gdzie indziej. Może dlatego, że już wtedy wiedziałam, że to ostatni raz, kiedy robię kakao w tym mieszkaniu jako żona Pawła.
Wieczorem, gdy Kuba zasnął wtulony w pluszowego misia, usiadłam na balkonie z kubkiem herbaty. Warszawa tętniła życiem pod moimi stopami – światła samochodów, gwar blokowiska, śmiech dzieci bawiących się na trzepaku. A ja czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek.
Wiedziałam, że muszę podjąć decyzję. Od miesięcy żyliśmy obok siebie – Paweł zamknięty w swoim świecie pracy i wieczornych seriali, ja w codziennych obowiązkach i próbach udawania przed Kubą, że wszystko jest w porządku. Ale nie było. Każda rozmowa kończyła się kłótnią albo milczeniem. Każda próba naprawy – fiaskiem.
Mama dzwoniła codziennie.
– Kinga, nie możesz tak żyć – powtarzała. – Dla Kuby musisz być silna. On widzi więcej niż myślisz.
Ale ja bałam się samotności bardziej niż nieszczęśliwego małżeństwa. Bałam się opinii sąsiadek z klatki, które już teraz patrzyły na mnie z ukosa. Bałam się tego, co powie Paweł.
Pewnego wieczoru wrócił później niż zwykle. Pachniał damskimi perfumami. Nie pytałam. Nie miałam już siły pytać.
– Gdzie byłeś? – zapytałam tylko cicho.
– Na spotkaniu służbowym – odpowiedział bez mrugnięcia okiem.
Wtedy poczułam coś dziwnego – ulgę. Bo już nie musiałam udawać przed sobą, że jeszcze coś nas łączy.
Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy do walizki. Kuba patrzył na mnie wielkimi oczami.
– Mamo, gdzie jedziemy?
– Do babci na kilka dni – odpowiedziałam drżącym głosem.
Paweł stał w drzwiach sypialni.
– Co ty wyprawiasz?
– Odchodzę – powiedziałam spokojnie. – Nie chcę już tak żyć.
Milczał przez chwilę. Potem wybuchnął śmiechem.
– Ty? Ty sobie nie poradzisz sama! Z czym do ludzi?
Zacisnęłam pięści.
– Poradzę sobie lepiej niż tu z tobą.
Wyszłam z mieszkania z Kubą za rękę. Na klatce minęłam sąsiadkę z parteru. Spojrzała na mnie z politowaniem.
– Wszystko dobrze? – zapytała cicho.
– Tak – skłamałam i poszłam dalej.
U mamy było ciasno i głośno – jak zawsze. Ale było ciepło. Kuba szybko odnalazł się w nowej rzeczywistości. Ja przez pierwsze dni płakałam nocami do poduszki. Bałam się przyszłości. Bałam się sądu, alimentów, rozmów z Pawłem o podziale opieki nad Kubą.
Ale każdego ranka budziłam się trochę silniejsza. Każdego dnia widziałam w oczach syna więcej spokoju niż przez ostatnie miesiące.
Paweł dzwonił rzadko. Najpierw groził sądem o opiekę nad Kubą. Potem prosił, żebym wróciła. Potem przestał dzwonić w ogóle.
Mama była moim wsparciem.
– Kinga, jesteś dzielna – mówiła każdego dnia.
Nie czułam się dzielna. Czułam się rozdarta między poczuciem winy a ulgą. Między strachem a nadzieją na lepsze jutro.
Po kilku miesiącach znalazłam pracę w pobliskiej szkole jako sekretarka. Nie była to praca marzeń, ale dawała mi poczucie niezależności. Kuba zaczął chodzić do nowego przedszkola i szybko znalazł przyjaciół.
Czasem spotykałam Pawła pod blokiem mamy, gdy przychodził po Kubę na weekendy. Bywały dni, kiedy patrzył na mnie z wyrzutem. Bywały dni, kiedy unikał mojego wzroku.
Najtrudniejsze były święta. Pierwszy raz bez wspólnej choinki, bez udawania szczęśliwej rodziny przy stole. Ale też pierwszy raz bez napięcia i łez ukradkiem ocieranych w łazience.
Z czasem nauczyłam się żyć na nowo. Zrozumiałam, że samotność nie jest najgorsza – najgorsze jest życie w kłamstwie i ciągłym strachu przed kolejnym dniem.
Dziś wiem, że podjęłam najtrudniejszą i jednocześnie najlepszą decyzję w życiu. Dla siebie i dla Kuby.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy gdybym była silniejsza wcześniej, uniknęłabym tego bólu? Ale może właśnie ten ból był potrzebny, żebym mogła odnaleźć siebie?
A wy… czy mieliście kiedyś odwagę postawić wszystko na jedną kartę? Czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę?