Zbierasz to, co zasiejesz: Miesiąc na ryżu i gorzkiej prawdzie

— Naprawdę uważasz, że wystarczy nam tylko ryż na cały miesiąc? — zapytałam z niedowierzaniem, patrząc na Andrzeja, który właśnie wrócił z Biedronki z jednym wielkim workiem ryżu pod pachą i triumfalnym uśmiechem na twarzy.

— Oczywiście, że tak! — odpowiedział z przekonaniem, rzucając worek na blat kuchenny. — Widzisz, ile to kosztowało? Zaoszczędzimy na wszystkim. Ludzie w Azji jedzą ryż codziennie i żyją!

Zacisnęłam zęby. To nie był pierwszy raz, kiedy Andrzej próbował udowodnić mi swoją rację w sprawach domowych. Ale tym razem poczułam, że muszę mu pokazać, jak bardzo się myli. Może to przez zmęczenie, może przez frustrację, a może przez to, że od miesięcy czułam się w naszym domu jak niewidzialna służąca. W każdym razie postanowiłam: nie będę się sprzeczać. Po prostu zrobię tak, jak chce.

— Dobrze — powiedziałam chłodno. — Skoro uważasz, że ryż wystarczy, to przez miesiąc będziemy jeść tylko to.

Nie zauważył ironii w moim głosie. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i poszedł do salonu, zostawiając mnie samą z workiem ryżu i narastającą złością.

Pierwszy dzień był nawet zabawny. Ugotowałam ryż na wodzie, bez żadnych dodatków. Andrzej jadł bez słowa, a dzieci — Zosia i Michał — patrzyły na mnie pytająco.

— Mamo, a gdzie kotlety? — spytała Zosia.

— Dzisiaj jemy ryż. Tylko ryż — odpowiedziałam spokojnie.

Andrzej spojrzał na mnie z ukosa, ale nic nie powiedział. Może myślał, że się poddam po jednym dniu.

Ale nie poddałam się. Każdego dnia serwowałam ryż: czasem suchy, czasem rozgotowany, czasem nawet próbowałam go podsmażyć na patelni bez tłuszczu, bo przecież „oszczędzamy”. Dzieci zaczęły marudzić już po trzech dniach.

— Mamo, boli mnie brzuch — poskarżył się Michał.

— To pewnie przez szkołę — rzucił Andrzej lekceważąco.

Ale ja widziałam smutek w oczach dzieci i czułam coraz większy ciężar na sercu. Jednak nie mogłam się wycofać. To była moja cicha wojna z mężem.

Po tygodniu atmosfera w domu była nie do zniesienia. Dzieci przestały się uśmiechać przy stole. Andrzej coraz częściej wychodził z domu „na spacer”, a ja czułam się jak kat własnej rodziny.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę dzieci w ich pokoju:

— Myślisz, że mama i tata się rozwiodą? — zapytała Zosia szeptem.

— Nie wiem… Może jakbyśmy zjedli coś innego niż ryż… — odpowiedział Michał.

Serce mi pękło. Przez chwilę chciałam pójść do kuchni i ugotować im naleśniki, ale wtedy przypomniałam sobie twarz Andrzeja i jego pewność siebie. Musiał zrozumieć, jak bardzo się mylił.

W drugim tygodniu Andrzej zaczął narzekać:

— Może byś chociaż trochę soli dodała? Albo masła?

— Nie mamy pieniędzy na masło. Oszczędzamy — odpowiedziałam lodowatym tonem.

Zaczął się denerwować. Widziałam to w jego oczach. Ale nie przyznał się do błędu. Zamiast tego zaczął robić zakupy „dla siebie” i chować je w szafce w garażu. Znalazłam tam kilka batonów i puszkę tuńczyka. Poczułam wściekłość i upokorzenie.

Wieczorem wybuchła kłótnia:

— Myślisz, że jesteś zabawna? — krzyczał Andrzej. — Chcesz mnie ukarać? Dzieci cierpią przez twoją głupotę!

— To była twoja decyzja! Chciałeś oszczędzać! — odkrzyknęłam ze łzami w oczach.

Dzieci płakały w swoim pokoju. Ja płakałam w łazience. Andrzej trzaskał drzwiami.

Trzeci tydzień był najgorszy. Dzieci zaczęły odmawiać jedzenia. Michał schudł i poszarzał na twarzy. Zosia przestała rozmawiać ze mną o szkole. Andrzej prawie nie wracał do domu przed północą.

Pewnej nocy usiadłam przy stole z zimną miską ryżu i zaczęłam płakać. Przypomniały mi się czasy, kiedy razem gotowaliśmy obiady, śmialiśmy się przy stole i planowaliśmy wakacje nad morzem. Teraz wszystko rozpadło się przez głupią dumę i upór.

W końcu Andrzej wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie i długo milczał.

— Przegrałem — powiedział cicho. — Masz rację. To był idiotyczny pomysł…

Spojrzałam na niego przez łzy.

— Ale ja też przegrałam…

Siedzieliśmy tak w ciszy przez długą chwilę. W końcu poszliśmy razem do dzieci i przeprosiliśmy je za wszystko.

Następnego dnia ugotowałam rosół z ostatnich warzyw z ogródka. Dzieci jadły łapczywie i śmiały się przez łzy. Andrzej pomógł mi sprzątać kuchnię i pierwszy raz od dawna pocałował mnie w policzek.

Minął miesiąc od naszej „ryżowej wojny”. Wciąż mamy problemy finansowe, ale nauczyliśmy się rozmawiać o nich spokojniej. Czasem śmiejemy się z tamtych dni, ale w głębi duszy wiem, że zostawiły one ślad na naszej rodzinie.

Czy naprawdę warto było udowadniać swoją rację kosztem bliskich? Czy zemsta daje ulgę… czy tylko pogłębia rany? Czasem zastanawiam się, czy można naprawić wszystko, co zostało popsute przez dumę.