Zabrał mi kotlety z talerza i stwierdził, że muszę schudnąć: Moja codzienność w cieniu macierzyństwa i oczekiwań

— Kasia, po co ci dwa kotlety? — usłyszałam, zanim zdążyłam nawet wziąć widelec do ręki. Stałam przy kuchennym stole, a dzieci już rozsiadły się na swoich miejscach. Tomek bawił się łyżką, Zosia próbowała wyciągnąć z miski ogórka, a najmłodszy Staś kręcił się niespokojnie na krześle. Mój mąż, Paweł, patrzył na mnie z tym swoim chłodnym uśmiechem, który od miesięcy coraz częściej wywoływał u mnie dreszcze. Zabrał mi z talerza dwa kotlety i położył je na swój talerz. — Powinnaś schudnąć — dodał cicho, ale wystarczająco głośno, by dzieci usłyszały.

W jednej chwili poczułam się jak dziecko przyłapane na czymś złym. Zrobiło mi się gorąco ze wstydu i złości. Przez sekundę miałam ochotę rzucić wszystkim i wybiec z kuchni. Ale przecież nie mogłam — ktoś musiał dopilnować, żeby dzieci zjadły obiad, żeby nie rozlały zupy, żeby nie pokłóciły się o kawałek chleba. Ktoś musiał być dorosły.

— Może nie powinnaś tak mówić przy dzieciach — powiedziałam cicho, próbując zachować spokój. Paweł wzruszył ramionami.

— Lepiej, żeby od razu wiedziały, że trzeba dbać o siebie — odpowiedział. Tomek spojrzał na mnie pytająco.

— Mamo, jesteś gruba? — zapytał bez cienia złośliwości, po prostu ciekawie. Zosia zaczęła się śmiać.

— Mama jest najładniejsza! — krzyknęła i przytuliła się do mojej ręki.

Chciałam się uśmiechnąć, ale w środku czułam tylko pustkę. Ostatni raz patrzyłam na siebie w lustrze bez krytyki chyba jeszcze przed ślubem. Od kiedy urodziłam Tomka, moje ciało zmieniało się z każdym rokiem. Najpierw rozstępy po pierwszej ciąży, potem brzuch po drugiej, a po trzeciej już nawet nie próbowałam wracać do dawnych ubrań. Każdego dnia patrzyłam na siebie z coraz większym rozczarowaniem.

Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty. Paweł oglądał wiadomości. Przez chwilę milczeliśmy. W końcu zebrałam się na odwagę.

— Dlaczego to robisz? — zapytałam cicho.

— Co robię? — nawet nie oderwał wzroku od telewizora.

— Dlaczego ciągle mi wypominasz wygląd? Przecież wiesz, że to boli.

Wzruszył ramionami.

— Chcę tylko, żebyś zadbała o siebie. Kiedyś byłaś inna. Lżejsza, weselsza…

Poczułam łzy pod powiekami. — Myślisz, że to takie proste? Trójka dzieci, praca, dom… Nie pamiętam już, kiedy miałam czas dla siebie.

— Każdy ma wybór — rzucił krótko.

Wtedy coś we mnie pękło. Wstałam i wyszłam do łazienki. Zamknęłam się na klucz i pozwoliłam sobie płakać. Czułam się winna wszystkiemu: temu, że nie jestem już taka jak kiedyś; temu, że nie mam siły ćwiczyć; temu, że czasem krzyczę na dzieci; temu, że nie potrafię być idealną żoną.

Przypomniałam sobie rozmowy z mamą sprzed lat. Ona też zawsze była zmęczona i smutna. Też słyszała od taty kąśliwe uwagi o swoim wyglądzie. Obiecałam sobie wtedy, że ja będę inna. Że moje dzieci będą miały szczęśliwą mamę.

Ale jak być szczęśliwą, kiedy codziennie słyszysz, że jesteś niewystarczająca?

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Pauliną — moją przyjaciółką jeszcze ze studiów. Spotkałyśmy się w kawiarni niedaleko rynku. Paulina zawsze była szczera do bólu.

— Kasia, ty naprawdę wierzysz w te bzdury? — zapytała, kiedy opowiedziałam jej o kotletach i komentarzach Pawła.

— Nie wiem… Może powinnam coś zmienić?

Paulina spojrzała na mnie ostro.

— Powinnaś przestać pozwalać mu tak cię traktować! Jesteś świetną matką i kobietą! Ile jeszcze będziesz przepraszać za to, że żyjesz?

Zrobiło mi się głupio. Przez chwilę milczałyśmy.

— On kiedyś był inny — powiedziałam cicho.

— Może ty też byłaś inna? Ale to nie znaczy, że masz się teraz karać za to, że masz rodzinę! — Paulina ściszyła głos. — Kasia… musisz zadbać o siebie dla siebie. Nie dla niego.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Wieczorem patrzyłam na śpiące dzieci i zastanawiałam się: czy naprawdę jestem winna temu, że urodziłam trójkę dzieci? Czy to moja wina, że nie wyglądam jak dawniej?

Kilka dni później Paweł znów rzucił uwagę przy obiedzie:

— Może zamiast ziemniaków zjesz sałatkę?

Tym razem spojrzałam mu prosto w oczy.

— Może zamiast krytykować innych, zaczniesz ich wspierać?

Zamilkł na chwilę zaskoczony moją reakcją. Dzieci spojrzały na nas szeroko otwartymi oczami.

— Mamo… wszystko w porządku? — zapytał Tomek.

Uśmiechnęłam się do niego najcieplej jak potrafiłam.

— Tak, kochanie. Wszystko w porządku.

Od tamtej pory próbuję każdego dnia znaleźć choć chwilę dla siebie: wyjść na spacer sama, poczytać książkę wieczorem albo po prostu zamknąć oczy i oddychać głęboko przez kilka minut. To niewiele zmienia w moim wyglądzie, ale bardzo dużo w mojej głowie.

Czasem myślę: ile kobiet czuje się tak jak ja? Ile z nas codziennie przeprasza za swoje ciało, za swoje zmęczenie, za swoje emocje? Czy naprawdę musimy być idealne dla wszystkich wokół?

Może czas przestać być „winną” i zacząć być po prostu sobą? Co wy o tym myślicie?