Wszedł do domu i powiedział, że chce rozwodu: W tej chwili przypomniałam sobie radę mojej matki

– Chcę rozwodu.

Te dwa słowa rozbrzmiały w mojej głowie jak wystrzał. Stałam w kuchni, krojąc marchewkę do zupy dla naszej córki, kiedy Piotr wszedł do domu. Był zimny, jakby obcy. Spojrzał mi prosto w oczy i powiedział to bez cienia emocji. Przez chwilę myślałam, że żartuje. Przecież jeszcze rano całował mnie na pożegnanie, a wieczorem mieliśmy razem obejrzeć film. Nasza Zosia bawiła się w swoim pokoju, nieświadoma, że jej świat właśnie się rozpada.

– Co? – wydusiłam z siebie, czując jak nóż wypada mi z ręki i spada na podłogę. – Piotr, co ty mówisz?

– Przepraszam, Aniu. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich – odpowiedział cicho, unikając mojego wzroku.

W tej chwili przypomniałam sobie słowa mojej matki: „Czasem lepiej ugryźć się w język niż powiedzieć coś, czego będziesz żałować przez całe życie”. Zawsze powtarzała mi, że w trudnych chwilach trzeba zachować spokój. Ale jak zachować spokój, kiedy wszystko się wali?

Przez pierwsze minuty nie byłam w stanie nic powiedzieć. Czułam tylko narastający ból w piersi i łzy napływające do oczu. Piotr stał nieruchomo, jakby czekał na wybuch. Ale ja milczałam. Może właśnie dlatego nie zaczął krzyczeć ani tłumaczyć się bardziej.

– Czy jest ktoś inny? – zapytałam w końcu szeptem.

Piotr pokręcił głową, ale jego oczy zdradzały coś innego. Znałam go zbyt dobrze. Przez szesnaście lat byliśmy razem – od studiów, przez pierwszą pracę, narodziny Zosi… Wszystko robiliśmy razem. Myślałam, że jesteśmy szczęśliwi.

– Po prostu… już nie mogę – dodał po chwili. – Przepraszam.

Zosia wybiegła z pokoju i rzuciła mi się na szyję.

– Mamo, co się dzieje? Czemu płaczesz?

Objęłam ją mocno i spojrzałam na Piotra. W jego oczach zobaczyłam cień wyrzutów sumienia. Odwrócił się i wyszedł do sypialni.

Wieczorem siedziałam sama przy stole. Zupa wystygła, a ja patrzyłam na zdjęcie naszej rodziny z wakacji nad morzem. Uśmiechaliśmy się wszyscy – ja, Piotr i Zosia – jakby nic złego nie mogło nas spotkać.

Przez kolejne dni Piotr był coraz bardziej nieobecny. Wracał późno z pracy, unikał rozmów. Zosia zaczęła zadawać pytania:

– Mamo, czy tata już nas nie kocha?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Sama tego nie rozumiałam. Próbowałam rozmawiać z Piotrem, ale on zamykał się w sobie.

Pewnej nocy usłyszałam jego rozmowę przez telefon:

– Tak, już jej powiedziałem… Nie wiem, jak Zosia to zniesie…

Serce mi pękło. Była inna kobieta. Poczułam gniew i upokorzenie. Chciałam wykrzyczeć mu wszystko w twarz, ale wtedy znów przypomniałam sobie słowa mamy: „Nie podejmuj decyzji w gniewie”.

Zadzwoniłam do niej następnego dnia.

– Mamo… Piotr chce odejść…

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Aniu, wiem, jak to boli. Ale musisz być silna dla Zosi. I dla siebie.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak współlokatorzy. Piotr spał na kanapie w salonie. Zosia coraz częściej płakała nocami. Próbowałam ją pocieszać, ale sama byłam wrakiem człowieka.

Pewnego dnia przyszła do mnie sąsiadka, pani Teresa.

– Aniu, słyszałam… Jeśli będziesz potrzebować pomocy, jestem obok.

To było pierwsze ciepłe słowo od dawna. Poczułam wdzięczność i ulgę.

W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szef wezwał mnie na rozmowę.

– Pani Aniu, czy wszystko w porządku?

Nie wytrzymałam i rozpłakałam się przy nim jak dziecko. Opowiedziałam mu wszystko. Ku mojemu zdziwieniu nie tylko mnie nie zwolnił, ale dał kilka dni wolnego.

W tym czasie próbowałam poukładać myśli. Czy mogłam coś zrobić inaczej? Może powinnam była wcześniej zauważyć sygnały? Może za bardzo skupiałam się na Zosi i pracy?

Piotr pewnego wieczoru usiadł naprzeciwko mnie przy stole.

– Aniu… Przepraszam za wszystko. To nie twoja wina. Po prostu… pogubiłem się.

Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na niego długo. Widziałam zmęczenie i smutek w jego oczach.

– Czy naprawdę już nic nas nie łączy? – zapytałam cicho.

Piotr spuścił głowę.

– Nie wiem… Może za dużo się wydarzyło…

Zosia weszła do kuchni i spojrzała na nas z nadzieją.

– Czy możemy być jeszcze rodziną?

Nie umiałam jej odpowiedzieć.

Dziś minęły trzy miesiące od tamtego dnia. Piotr wyprowadził się do wynajętego mieszkania. Zosia spędza z nim weekendy. Ja powoli uczę się żyć na nowo – bez niego, ale z nadzieją, że jeszcze kiedyś będę szczęśliwa.

Często wracam myślami do słów mamy: „Milczenie czasem ratuje przed katastrofą”. Ale czy zawsze warto milczeć? Może gdybym wtedy wykrzyczała swój ból i żal, coś by się zmieniło? Czy można uratować miłość tylko milcząc? A może czasem trzeba pozwolić odejść temu, kogo się kocha?