Wróciłam do domu siostry i jej męża. Teraz grozi im rozwód przez moją obecność – czy to naprawdę moja wina?
– Znowu zostawiłaś naczynia w zlewie! – głos Pawła odbił się echem po kuchni. Stałam przy oknie, ściskając kubek z zimną już herbatą, i czułam, jak narasta we mnie wstyd. Magda, moja starsza siostra, spojrzała na mnie z wyrzutem, ale nie powiedziała nic. W powietrzu wisiała cisza gęsta jak mgła nad Wisłą w listopadzie.
Nie tak wyobrażałam sobie powrót do rodzinnego mieszkania. Po rozstaniu z narzeczonym i utracie pracy w Warszawie nie miałam dokąd pójść. Magda zaproponowała, żebym zamieszkała z nimi w ich trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. „To tylko na chwilę, dopóki nie staniesz na nogi” – mówiła wtedy ciepło. Ale już po tygodniu wiedziałam, że ta chwila może kosztować nas wszystkich o wiele więcej.
Paweł od początku był chłodny. Nigdy nie byliśmy sobie bliscy, ale teraz jego dystans zamienił się w otwartą niechęć. Każdy mój ruch – zbyt głośne zamykanie drzwi, zostawienie kurtki na krześle, nawet sposób, w jaki parzyłam kawę – wywoływał jego irytację. Magda próbowała łagodzić sytuację, ale coraz częściej widziałam ją z zaczerwienionymi oczami.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich kłótnię przez cienką ścianę. – To nie jest hotel! – krzyczał Paweł. – Miała tu być chwilę, a siedzi już miesiąc! Nie mam prywatności, nie mogę się zrelaksować we własnym domu!
– To moja siostra! – odpowiadała Magda drżącym głosem. – Przecież nie wyrzucę jej na bruk!
– Ale ja nie mogę tak żyć! Albo ona się wyprowadzi, albo… – urwał nagle.
Leżałam na łóżku i czułam się jak intruz we własnej rodzinie. Przez kolejne dni atmosfera była napięta do granic możliwości. Paweł przestał się do mnie odzywać, a Magda coraz częściej wychodziła z domu pod pretekstem zakupów czy spaceru z psem.
W końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam ją wprost:
– Magda, czy ja naprawdę wszystko psuję?
Usiadła obok mnie na kanapie i długo milczała.
– Nie wiem już… Paweł mówi, że od kiedy tu jesteś, wszystko się zmieniło. Że nie mamy czasu dla siebie, że ciągle są jakieś spięcia. Ale przecież to nie twoja wina, że życie ci się posypało.
– Może powinnam się wynieść? – zaproponowałam cicho.
– A dokąd? – spojrzała na mnie bezradnie. – Mama mieszka w kawalerce z babcią, tata jest za granicą… Nie chcę cię zostawiać samej.
Tego wieczoru Paweł wrócił późno i nawet nie zajrzał do salonu. Słyszałam tylko trzask drzwi od sypialni. Następnego dnia rano znalazłam Magdę płaczącą w łazience.
– Powiedział, że jeśli się nie wyprowadzisz do końca miesiąca, on wniesie pozew o rozwód – wyszeptała przez łzy.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch. Przez kilka godzin chodziłam po mieście bez celu. W głowie kłębiły mi się myśli: Czy naprawdę jestem winna rozpadowi ich małżeństwa? Czy powinnam poświęcić siebie dla ich szczęścia?
Wieczorem usiedliśmy we trójkę przy stole. Paweł patrzył gdzieś poza mnie, Magda nerwowo bawiła się obrączką.
– Musimy porozmawiać – zaczęłam drżącym głosem. – Wiem, że moja obecność jest dla was ciężarem. Ale nie mam dokąd pójść… Proszę tylko o trochę czasu. Znajdę pracę, wynajmę pokój…
Paweł wzruszył ramionami.
– To twój problem, nie nasz. Ja już podjąłem decyzję.
Magda zerwała się z miejsca.
– Paweł! Przecież to moja siostra! Jak możesz być taki bezduszny?
– A ty jak możesz być taka ślepa? Od miesięcy jesteśmy tylko współlokatorami! Nie mam już siły walczyć o ten związek!
Wybiegł z mieszkania trzaskając drzwiami. Zostałyśmy same w ciszy przerywanej tylko szlochem Magdy.
Przez kolejne dni próbowałam znaleźć pracę i pokój do wynajęcia, ale bez skutku. Magda była coraz bardziej przygaszona, a Paweł praktycznie się nie pojawiał. W końcu przyszedł dzień wyprowadzki – znalazłam tanią stancję na Pradze i spakowałam swoje rzeczy do dwóch walizek.
Magda przytuliła mnie na pożegnanie.
– Przepraszam… Może gdybyś nigdy tu nie wróciła…
– To nie twoja wina – odpowiedziałam cicho. – Może po prostu nasze życie miało się rozpaść właśnie teraz.
Wyjeżdżając z Ursynowa czułam ulgę i żal jednocześnie. Straciłam dom i poczucie bezpieczeństwa, ale może dałam Magdzie szansę na uratowanie małżeństwa? A może to wszystko było tylko pretekstem do rozpadu czegoś, co i tak już dawno przestało działać?
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę byłam winna temu kryzysowi? Czy rodzina powinna zawsze stawiać siebie nawzajem ponad wszystko? A może są sytuacje, kiedy trzeba wybrać siebie?