Teściowa, która złamała moje małżeństwo, ale nie złamała mnie

– Znowu nie umiesz ugotować zwykłego rosołu? – głos pani Haliny, mojej teściowej, odbijał się echem w ciasnej kuchni naszego mieszkania w Ustce. Stałam z łyżką w ręku, czując jak łzy napływają mi do oczu, choć obiecałam sobie, że już nigdy nie dam jej tej satysfakcji. Krzysztof siedział przy stole, udając, że czyta gazetę. Wiedziałam, że słyszy każde słowo, ale jak zwykle nie zamierzał się wtrącać.

Czasem zastanawiam się, kiedy dokładnie zaczęło się psuć. Może wtedy, gdy Krzysztof po raz pierwszy przyprowadził mnie do domu swoich rodziców i zobaczyłam to spojrzenie pani Haliny – chłodne, oceniające, jakby już wtedy wiedziała, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna. Ale przecież nie zawsze tak było. W małym nadmorskim miasteczku, gdzie zapach morza miesza się z krzykami mew i smakiem smażonej ryby, poznałam Krzysztofa jeszcze w liceum. Był wtedy chłopakiem mojej koleżanki, Magdy. Nie śmiałam nawet o nim marzyć – wysoki, ciemnowłosy, z tym uśmiechem, który rozświetlał nawet najbardziej pochmurny dzień. Ja byłam tą cichą dziewczyną z końca klasy, której nikt nie zauważał.

Nasze drogi rozeszły się po maturze. On wyjechał na studia do Gdańska, ja zostałam w Ustce i pomagałam mamie w sklepie rybnym. O Krzysztofie zapomniałam na długie lata – aż do dnia, gdy przypadkiem spotkałam go na promenadzie. Był już po rozwodzie (tak wtedy myślałam), wrócił do rodzinnego miasta i szukał pracy. Rozmawialiśmy godzinami – o życiu, marzeniach i tym, co nas boli. Zakochałam się w nim na nowo, choć on twierdził, że to ja byłam jego pierwszą prawdziwą miłością.

Pobraliśmy się po roku znajomości. Wydawało mi się wtedy, że wszystko jest możliwe – nawet szczęście. Ale od początku coś było nie tak. Pani Halina nie mogła pogodzić się z tym, że jej syn wybrał „dziewczynę bez ambicji”, jak to określiła podczas jednej z naszych pierwszych kłótni. Próbowałam być dla niej miła – piekłam ciasta na święta, pomagałam przy sprzątaniu grobów na Wszystkich Świętych, nawet znosiłam jej kąśliwe uwagi o mojej rodzinie.

Z czasem jej obecność stała się nie do zniesienia. Krzysztof coraz częściej zapraszał ją do nas na obiady – tłumaczył to samotnością po śmierci teścia. Ale ja widziałam w tym coś więcej: ona przejmowała kontrolę nad naszym życiem. Krytykowała wszystko – od sposobu wychowywania naszej córki Oliwii po wybór firanek w salonie. Krzysztof stawał się coraz bardziej obojętny na moje uczucia. Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi: kto ma wynieść śmieci, kto odbierze Oliwię z przedszkola.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam rozmowę Krzysztofa z matką:
– Mówiłam ci, że ona cię tylko ogranicza! Zobacz, jak wygląda wasze życie! Gdybyś był z Magdą…
– Mamo, daj spokój…
– Nie! Ty zawsze byłeś za miękki! Pozwoliłeś jej wejść sobie na głowę!

Stałam za drzwiami i czułam się jak intruz we własnym domu. Przez kolejne tygodnie atmosfera była coraz gorsza. Krzysztof zaczął wracać późno z pracy, unikał rozmów ze mną i z Oliwią. Pani Halina pojawiała się coraz częściej – czasem miałam wrażenie, że mieszka z nami na stałe.

Kulminacja nastąpiła podczas świąt Bożego Narodzenia. Przy stole padły słowa, których nie da się już cofnąć:
– Gdybyś była lepszą żoną i matką, Krzysztof nie musiałby tyle pracować! – wykrzyczała teściowa przy wszystkich.
Wybiegłam z płaczem do łazienki. Krzysztof nawet nie próbował mnie zatrzymać.

Po świętach podjęłam decyzję o rozwodzie. Bałam się – o siebie, o Oliwię, o to, co powie rodzina i sąsiedzi w tak małym mieście. Ale wiedziałam jedno: nie mogę dłużej żyć w cieniu tej kobiety i obojętności własnego męża.

Rozwód był bolesny i brudny. Pani Halina zrobiła wszystko, żeby odebrać mi córkę – rozpowiadała plotki o mojej „nieodpowiedzialności”, sugerowała nawet alkoholizm (co było kompletną bzdurą). Krzysztof był bierny – pozwalał matce decydować za siebie i za nas wszystkich.

Po kilku miesiącach walki sąd przyznał mi opiekę nad Oliwią. Zostałyśmy same w naszym małym mieszkaniu z widokiem na morze. Przez długi czas nie potrafiłam się pozbierać – czułam się przegrana i samotna. Ale pewnego dnia Oliwia podeszła do mnie i powiedziała:
– Mamo, teraz jesteśmy szczęśliwe?
Spojrzałam jej w oczy i po raz pierwszy od dawna poczułam spokój.

Zaczęłam powoli układać sobie życie na nowo. Zapisałam się na kurs florystyki – zawsze marzyłam o pracy z kwiatami. Poznałam nowych ludzi; zaprzyjaźniłam się z Martą, która też przeszła przez trudny rozwód. Razem chodziłyśmy na spacery po plaży i rozmawiałyśmy godzinami o wszystkim i o niczym.

Po roku od rozwodu spotkałam przypadkiem Marcina – sąsiada z dzieciństwa. Był wdowcem z dwójką dzieci; od razu znaleźliśmy wspólny język. Nie zakochałam się od razu – bałam się zaufać komukolwiek po tym wszystkim, co przeszłam. Ale Marcin był cierpliwy; powoli przekonywał mnie gestami i słowami, że zasługuję na szczęście.

Dziś wiem jedno: teściowa złamała moje małżeństwo, ale nie złamała mnie jako kobiety i matki. Mam cudowną córkę, pracę którą kocham i mężczyznę u boku, który szanuje mnie za to kim jestem.

Czasem patrzę na morze i zastanawiam się: ile kobiet żyje w cieniu cudzych oczekiwań? Ile z nas boi się powiedzieć „dość”? Może warto czasem zawalczyć o siebie – nawet jeśli cały świat jest przeciwko nam.