Syn nie przyjechał na święta przez synową. Czy naprawdę straciłam rodzinę?
– Michał, czy naprawdę nie możesz przyjechać? – zapytałam drżącym głosem przez telefon, patrząc na puste miejsce przy stole, które od tygodnia czekało na niego.
Po drugiej stronie słyszałam tylko ciężki oddech mojego syna. – Mamo, Karolina uważa, że powinniśmy spędzić święta sami. Wiesz, z dziećmi… – jego głos był cichy, jakby się mnie bał.
– Ale przecież zawsze przyjeżdżaliście! – przerwałam mu, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Zosia i Staś tak czekali na wnuki…
– Mamo, Karolina mówi, że… że wy zawsze czegoś ode mnie chcecie. Że jak biorę wolne, to powinienem być z rodziną. Z moją rodziną. – Ostatnie słowa wypowiedział z naciskiem, jakby chciał mi coś udowodnić.
Zamilkłam. W mojej głowie kłębiły się myśli: czy ja już nie jestem jego rodziną? Czy naprawdę tak bardzo przeszkadzam Karolinie? Przecież zawsze starałam się być dla niej dobra. Pomagałam, kiedy urodziła pierwsze dziecko, gotowałam obiady, kiedy była chora. A teraz…
Odstawiłam telefon i usiadłam ciężko na krześle. W kuchni pachniało jeszcze piernikiem, który upiekłam specjalnie dla wnuków. Zosia weszła do pokoju i spojrzała na mnie pytająco.
– Nie przyjadą? – zapytała cicho.
Pokręciłam głową. – Nie tym razem.
Zosia westchnęła i wyszła bez słowa. Staś nawet nie próbował ukryć rozczarowania – trzaskał drzwiami w swoim pokoju.
Wieczorem zadzwoniła do mnie siostra, Basia.
– Co się stało? Wyglądasz na załamaną.
Opowiedziałam jej wszystko, a ona tylko pokiwała głową przez telefon.
– Może powinnaś porozmawiać z Karoliną? – zaproponowała.
– Próbowałam tyle razy… Ona zawsze jest taka chłodna. Jakbyśmy byli dla niej ciężarem.
Basia milczała przez chwilę.
– Może Michał jest między młotem a kowadłem? Może boi się sprzeciwić żonie?
Te słowa nie dawały mi spokoju przez całą noc. Przewracałam się z boku na bok, wspominając czasy, kiedy Michał był małym chłopcem i przybiegał do mnie po radę. Teraz miał własną rodzinę i własne życie – czy naprawdę nie było w nim już miejsca dla mnie?
Następnego dnia zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Karoliny. Odebrała po kilku sygnałach.
– Dzień dobry, Karolino. Chciałam zapytać… czy coś się stało? Może zrobiłam coś nie tak?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Pani Anno, ja po prostu uważam, że Michał za dużo czasu poświęca wam, a za mało nam. Zawsze jak przyjeżdżamy, to są jakieś prośby: a to trzeba naprawić kran, a to zawieźć gdzieś Stasia… Ja chcę mieć męża dla siebie i dzieci.
Zatkało mnie. Czy naprawdę byłam aż tak wymagająca? Czy prośba o pomoc to już za dużo?
– Nie chciałam was obciążać… Po prostu tęsknimy za wami – powiedziałam cicho.
– Rozumiem, ale proszę to uszanować. Michał jest dorosły i sam podejmuje decyzje.
Rozłączyła się bez pożegnania. Siedziałam długo w ciszy, analizując każde jej słowo. Przypomniały mi się wszystkie te drobne sytuacje: kiedy prosiłam Michała o pomoc przy ogrodzie, kiedy pytałam go o radę w sprawie komputera… Czy rzeczywiście przesadzałam?
Przez kolejne dni czułam się coraz bardziej samotna. Zosia próbowała mnie pocieszać:
– Mamo, może oni też mają swoje problemy? Może Karolina jest zazdrosna o twoją relację z Michałem?
Ale ja wiedziałam jedno: rodzina powinna trzymać się razem. A teraz czułam się jak intruz we własnym życiu.
W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura, pani Teresa, zauważyła moje rozkojarzenie.
– Coś cię gryzie, Aniu?
Opowiedziałam jej wszystko podczas przerwy na kawę.
– Wiesz co? U mnie było podobnie. Synowa zawsze miała pretensje o wszystko. Ale w końcu odpuściłam. Przestałam dzwonić, przestałam się narzucać. I wiesz co? Po kilku miesiącach sami zaczęli dzwonić i pytać, co u mnie.
Zastanawiałam się długo nad jej radą. Czy naprawdę powinnam odpuścić? Przestać walczyć o kontakt z własnym synem?
Wieczorem napisałam do Michała krótką wiadomość: „Kochamy was i zawsze czekamy z otwartymi ramionami. Jeśli będziecie chcieli przyjechać – drzwi są otwarte”.
Nie odpisał od razu. Dopiero po dwóch dniach dostałam odpowiedź: „Mamo, przepraszam. To wszystko jest trudniejsze niż myślisz. Kocham cię”.
Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Wiedziałam już, że nie mogę zmusić go do wyboru między mną a żoną. Ale czy naprawdę muszę pogodzić się z tym, że rodzina się rozpada?
Czasami patrzę na zdjęcia Michała z dzieciństwa i zastanawiam się: gdzie popełniłam błąd? Czy można być dobrą matką i jednocześnie nie stracić syna na rzecz jego nowej rodziny?
Może wy macie podobne doświadczenia? Czy powinnam walczyć dalej czy po prostu pozwolić im żyć swoim życiem? Jak znaleźć równowagę między miłością a wolnością dla własnych dzieci?