Prezent rocznicowy, który odmienił całe moje życie

Wpatrywałam się w swoje odbicie w lustrze, próbując zapanować nad drżeniem rąk. Sukienka, którą wybrałam na dzisiejszy wieczór, leżała idealnie – granatowa, z delikatną koronką przy dekolcie. Włosy upięte w elegancki kok, makijaż podkreślający oczy. Dziś świętowaliśmy z Markiem dziesiątą rocznicę ślubu. W naszym domu zebrała się cała rodzina: moi rodzice, jego matka, siostra z mężem, nawet ciotka Zosia z Krakowa. Wszyscy śmiali się, rozmawiali, a ja czułam, jakby coś ściskało mnie w środku.

Marek podszedł do mnie z kieliszkiem szampana. „Wyglądasz pięknie, Kasiu” – szepnął mi do ucha i pocałował w policzek. Uśmiechnęłam się blado. Przez chwilę poczułam ciepło, ale zaraz potem wróciło to dziwne napięcie. Ostatnie miesiące nie były łatwe. Marek coraz częściej wracał późno z pracy, tłumacząc się nadgodzinami. Ja zajmowałam się domem i naszą córką, Zosią. Czułam się coraz bardziej samotna.

Goście zaczęli składać nam życzenia. „Sto lat razem!” – krzyczała ciotka Zosia, ściskając mnie tak mocno, że aż zabrakło mi tchu. Mama wręczyła nam album ze zdjęciami z dzieciństwa. Marek uśmiechał się szeroko, ale ja widziałam w jego oczach cień niepokoju.

W końcu nadszedł moment prezentów. Marek poprosił wszystkich o uwagę i wyjął małe pudełeczko przewiązane srebrną wstążką. „Kasiu, wiem, że ostatnio nie było łatwo. Chciałem ci podziękować za wszystko i… przeprosić za to, że czasem cię zawodzę” – powiedział drżącym głosem. Otworzyłam pudełko. W środku leżał klucz i kartka z adresem.

„To… mieszkanie?” – zapytałam z niedowierzaniem.

Marek skinął głową. „Chciałem, żebyś miała swoje miejsce do pracy, odpoczynku… żebyś mogła spełniać marzenia”.

Goście zaczęli bić brawo. Mama płakała ze wzruszenia. Ja stałam jak sparaliżowana. Coś mi nie pasowało – adres był znajomy. To była kamienica na Pradze, niedaleko miejsca pracy Marka.

Po imprezie nie mogłam zasnąć. Cały czas myślałam o tym kluczu i adresie. Nad ranem podjęłam decyzję – pojadę tam sama.

Kamienica była stara, ale zadbana. Weszłam na drugie piętro i otworzyłam drzwi do mieszkania. W środku panował lekki bałagan: kubki po kawie na stole, damska apaszka na fotelu, dziecięce rysunki przyklejone do lodówki. Zamarłam.

Nagle usłyszałam głos dziecka: „Mamo, ktoś przyszedł!” Z pokoju wybiegła dziewczynka w wieku mojej Zosi. Za nią pojawiła się kobieta – młoda brunetka o zmęczonych oczach.

Spojrzałyśmy na siebie przez dłuższą chwilę.

– Kim pani jest? – zapytała cicho.

– Jestem… żoną Marka – odpowiedziałam, czując jak łzy napływają mi do oczu.

Kobieta pobladła. Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy stole. Przez chwilę milczałyśmy.

– Marek powiedział mi, że jest rozwiedziony – wyszeptała w końcu.

– Nigdy nie byliśmy w separacji – odpowiedziałam drżącym głosem.

Dziewczynka patrzyła na nas szeroko otwartymi oczami.

– Jak długo to trwa? – zapytałam.

– Trzy lata… Myślałam, że jestem dla niego wszystkim – odpowiedziała kobieta i zaczęła płakać.

Wyszłam z mieszkania jak we śnie. Cały świat runął mi na głowę. Przez kolejne dni Marek próbował się ze mną skontaktować, tłumaczył się, przysięgał, że to tylko „chwilowe zauroczenie”, że kocha tylko mnie i Zosię.

Nie potrafiłam mu wybaczyć. Przez kilka tygodni żyliśmy jak obcy ludzie pod jednym dachem. Córka pytała, dlaczego tata śpi na kanapie i dlaczego mama ciągle płacze.

W końcu spakowałam walizkę i wyprowadziłam się do rodziców. Marek błagał mnie o drugą szansę, obiecywał terapię, zmianę pracy, wszystko… Ale ja już nie wierzyłam w żadne słowa.

Minęły dwa lata od tamtej rocznicy. Zosia dorasta w dwóch domach, a ja powoli uczę się żyć na nowo. Czasem zastanawiam się, czy mogłam coś zrobić inaczej – czy powinnam była walczyć o naszą rodzinę? Czy można wybaczyć zdradę dla dobra dziecka? A może lepiej nauczyć córkę szacunku do siebie i pokazać jej, że czasem trzeba odejść?

Czy naprawdę można zacząć wszystko od nowa po takim ciosie? Co byście zrobili na moim miejscu?