Portfel mojego męża i moja złota klatka: Czy odważę się wyjść na wolność?

— Nie kupuj tego mleka, przecież wczoraj kupiłem dwa litry! — głos Piotra odbija się echem po kuchni, a ja stoję z paragonem w dłoni, czując jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. — Przepraszam, dzieci wypiły wszystko do śniadania — odpowiadam cicho, nie patrząc mu w oczy. Wiem, co zaraz nastąpi: wykład o oszczędzaniu, o tym, jak nie potrafię gospodarować pieniędzmi, o tym, że gdyby nie on, dawno byśmy zbankrutowali.

Dwanaście lat temu byłam inną kobietą. Miałam marzenia, plany, chciałam wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim. Ale Piotr przekonał mnie, że dzieci potrzebują matki w domu. „Ja zarobię na wszystko. Ty zajmij się rodziną” — mówił z dumą. Wtedy wydawało mi się to romantyczne. Dziś wiem, że to była pierwsza cegła mojej złotej klatki.

Każdy dzień wygląda podobnie. Budzę się przed wszystkimi, szykuję śniadanie, pakuję dzieci do szkoły. Piotr wychodzi do pracy, zostawiając mi na stole odliczoną gotówkę na zakupy. Zawsze dokładnie tyle, ile według niego potrzeba. Jeśli coś zostanie — muszę oddać resztę. Jeśli zabraknie — słyszę, że nie umiem planować. Nie mam własnych pieniędzy. Nawet na kawę z koleżanką muszę prosić o „dodatkowe”.

Czasem próbuję rozmawiać z mamą. — Ale przecież masz wszystko! — mówi z wyrzutem. — Dom, zdrowe dzieci, mąż nie pije… Co ty jeszcze chcesz? — Chcę być wolna — odpowiadam w myślach, bo na głos nie mam odwagi.

Najgorsze są wieczory. Siedzę przy stole i patrzę na Piotra, który przegląda wyciągi z konta. — Znowu wydałaś za dużo na warzywa. Po co ci te pomidory zimą? — pyta z irytacją. Czuję się jak dziecko przyłapane na kradzieży cukierka. Próbuję tłumaczyć, że dzieci lubią pomidory do kanapek. On tylko wzdycha i przewraca oczami.

Kiedyś próbowałam znaleźć pracę zdalną. Pisałam teksty do internetu po nocach, gdy dzieci spały. Zarobiłam pierwsze 200 złotych i poczułam się jak królowa świata. Piotr dowiedział się przypadkiem. — Po co ci to? Nie wystarcza ci to, co masz? — zapytał z chłodnym uśmiechem. Od tamtej pory już nie próbowałam.

Czasem spotykam się z Anką, moją przyjaciółką ze studiów. Ona pracuje w szkole, sama wychowuje syna po rozwodzie. — Ty przynajmniej masz spokój w domu — mówi z zazdrością. Nie wie, że ten spokój to cisza przed burzą.

Najbardziej boli mnie to, że dzieci zaczynają powtarzać słowa ojca. — Mama nie umie liczyć pieniędzy — śmieje się Kuba, mój starszy syn. Udaję, że to żart, ale w środku coś we mnie pęka.

Wczoraj wieczorem usłyszałam rozmowę Piotra z jego matką przez telefon: — Muszę jej wszystko kontrolować, bo ona nie ma głowy do finansów… Takie kobiety są dobre tylko do garów i dzieci.

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok i myślałam: czy naprawdę jestem nikim bez jego pieniędzy? Czy moje życie ma jakąkolwiek wartość poza tym domem?

Dziś rano spojrzałam w lustro i zobaczyłam zmęczoną kobietę z podkrążonymi oczami. Gdzie jest ta dziewczyna sprzed lat? Gdzie są moje marzenia?

Zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Anki:
— Muszę z kimś pogadać… Nie daję już rady.
— Przyjedź do mnie po pracy. Pogadamy spokojnie.

Siedzimy teraz u niej w kuchni przy herbacie z cytryną.
— Dlaczego nie odejdziesz? — pyta cicho Anka.
— Boję się… Nie mam dokąd pójść. Nie mam własnych pieniędzy ani pracy…
— Ale masz siebie! I masz mnie! — ściska mnie za rękę.

Wracam do domu późnym wieczorem. Piotr czeka w salonie.
— Gdzie byłaś tak długo?
— U Anki.
— Następnym razem uprzedź mnie wcześniej! — rzuca przez zaciśnięte zęby.

W nocy długo nie mogę zasnąć. Myślę o tym wszystkim: o latach podporządkowania, o dzieciach, które uczą się od ojca lekceważenia matki, o własnej wartości zakopanej gdzieś głęboko pod stertą rachunków i paragonów.

Rano budzę się z dziwnym uczuciem ulgi i strachu jednocześnie. Wiem już, że muszę coś zmienić. Może zacznę od małych kroków: rozmowa z psychologiem w ośrodku pomocy rodzinie, może kurs online… Może poproszę Ankę o pomoc przy CV.

Patrzę na Piotra przy śniadaniu i po raz pierwszy od dawna nie czuję tylko strachu — czuję też gniew i determinację.

Czy znajdę w sobie siłę, by wyrwać się z tej złotej klatki? Czy naprawdę jestem tylko dodatkiem do portfela mojego męża? A może zasługuję na coś więcej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?