„Oddałam wszystko synowi, a teraz czuję się jak intruz w jego domu” – Moja historia o miłości, rozczarowaniu i rodzinnych granicach
– Mamo, to nie jest twoja sprawa – usłyszałam od Pawła, kiedy po raz pierwszy odważyłam się powiedzieć, że nie podoba mi się, jak Agnieszka traktuje wnuczkę. Stałam w kuchni ich nowego mieszkania, które jeszcze rok temu było tylko marzeniem. Mieszkania, na które wzięli kredyt, a którego połowę spłaciłam z własnych oszczędności. Wtedy Paweł spojrzał na mnie z takim chłodem, że aż ścisnęło mnie w gardle.
Wszystko zaczęło się dwa lata temu. Paweł i Agnieszka przyszli do mnie wieczorem, z poważnymi minami. „Mamo, nie damy rady sami. Bank nie chce nam dać większego kredytu, a ceny mieszkań zwariowały” – powiedział Paweł. Pamiętam, jak Agnieszka nerwowo obracała pierścionek na palcu. „Nie chcemy cię wykorzystywać, ale… może mogłabyś nam pomóc?”
Nie zastanawiałam się długo. Zawsze powtarzałam, że jeśli będę mogła, to pomogę moim dzieciom, ile się da. Bo po co gromadzić, liczyć, chować, jeśli potem nie masz z kim się tym dzielić? Sprzedałam działkę po rodzicach i dołożyłam im połowę wartości mieszkania. Byłam dumna. Paweł był moją dumą. Porządny chłopak, skończył politechnikę, szybko znalazł pracę, ożenił się. Agnieszka była miła, choć od początku czułam dystans.
Przez pierwszy rok wszystko układało się dobrze. Zapraszali mnie na obiady, wnuczka przychodziła do mnie na nocowanie. Czułam się potrzebna. Ale potem coś zaczęło się zmieniać. Agnieszka coraz częściej rzucała kąśliwe uwagi: „Może mama Pawła wie lepiej?” albo „U nas w domu robi się inaczej”. Paweł milczał. Myślałam: młodzi muszą mieć swoje życie.
Aż do tego dnia w kuchni. Wnuczka płakała, bo Agnieszka zabroniła jej jeść deser przed obiadem. Powiedziałam tylko: „Może raz można zrobić wyjątek?” I wtedy Paweł wybuchł: „Mamo, to jest nasz dom i nasze zasady!”
Zamarłam. Przecież to ja pomogłam im ten dom kupić! Przecież bez moich pieniędzy dalej tkwiliby w wynajmowanym mieszkaniu na obrzeżach miasta! Ale nie powiedziałam nic. Wyszłam do łazienki i tam się rozpłakałam.
Od tamtej pory coraz rzadziej mnie zapraszali. Kiedy dzwoniłam, Agnieszka mówiła: „Jesteśmy zajęci”, „Może innym razem”. Wnuczka przestała przychodzić na nocowanie. Czułam się coraz bardziej samotna.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zaprosiłam ich do siebie na obiad. Przy stole próbowałam zagaić rozmowę:
– Pawełku, pamiętasz jak sam byłeś mały i zawsze chciałeś jeść lody przed obiadem?
Agnieszka spojrzała na mnie z irytacją:
– My mamy inne zasady wychowania.
Paweł spuścił wzrok.
Po obiedzie poprosiłam Pawła na bok:
– Synku, czy ja coś zrobiłam nie tak? Przecież zawsze chciałam wam pomóc…
Paweł westchnął:
– Mamo, doceniam to wszystko, ale musisz zrozumieć – to jest nasze życie. Nie możesz się wtrącać.
Wróciłam do pustego mieszkania i długo siedziałam w fotelu. Przeglądałam stare zdjęcia – Paweł na studiach, Paweł z dyplomem, Paweł z Agnieszką na ślubie. Zawsze byłam przy nim. Zawsze wspierałam.
Kilka tygodni później dowiedziałam się od sąsiadki, że Agnieszka chwali się nową kuchnią i mówi: „W końcu mamy swój dom”. Swój dom… A ja? Czy naprawdę już nic dla nich nie znaczę?
Postanowiłam porozmawiać z córką, Magdą. Ona zawsze była bardziej otwarta.
– Mamo, wiem, że ci ciężko – powiedziała Magda – Ale musisz nauczyć się odpuszczać. Paweł jest dorosły.
– Ale ja tylko chciałam dobrze…
– Wiem. Ale czasem dobroć bywa ciężarem dla innych.
Przez kolejne miesiące próbowałam żyć swoim życiem. Zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów, zaczęłam spotykać się z koleżankami z pracy. Ale pustka została.
W święta zaprosili mnie do siebie. Przy stole czułam się jak gość. Rozmowy toczyły się o pracy Pawła, o planach Agnieszki na wakacje. O mnie nikt nie pytał.
Po kolacji podeszła do mnie wnuczka:
– Babciu, czemu tak rzadko przychodzisz?
Zatkało mnie.
– Bo… czasem nie jestem tu mile widziana – wyszeptałam.
Paweł usłyszał to i podszedł:
– Mamo… Nie chciałem cię zranić.
– Ale zraniłeś – odpowiedziałam cicho.
Wyszłam wcześniej niż zwykle. Na klatce schodowej zatrzymałam się i spojrzałam na drzwi ich mieszkania – drzwi do domu, który pomogłam im stworzyć.
Czy naprawdę dobroć matki może być tak łatwo zapomniana? Czy pomagając dzieciom nie tracimy przypadkiem własnego miejsca w ich życiu?