Nieproszony gość: Moja teściowa zniszczyła mi życie – czy można wybaczyć rodzinie?
– Znowu tu jesteś?! – krzyknęłam, widząc Zofię stojącą w mojej kuchni, jakby była u siebie. Trzymała w ręku mój ulubiony kubek, ten z napisem „Najlepsza żona na świecie”, który dostałam od Piotra na naszą pierwszą rocznicę.
Zofia spojrzała na mnie z pogardą i wzruszyła ramionami. – Ktoś musi tu zrobić porządek, skoro ty nie potrafisz – powiedziała chłodno, odkładając kubek na blat.
W tamtej chwili poczułam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. To był mój dom. Moje miejsce. A ona wchodziła tu bez pytania, przestawiała rzeczy, krytykowała każdy szczegół mojego życia.
Nie zawsze tak było. Kiedy poznałam Piotra, wydawało mi się, że jego rodzina jest ciepła i otwarta. Ale już na naszym weselu Zofia dała mi do zrozumienia, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna. „Piotruś zasługuje na więcej” – usłyszałam wtedy szeptem, gdy wszyscy tańczyli. Próbowałam to zignorować, ale te słowa wracały do mnie za każdym razem, gdy patrzyłam jej w oczy.
Przez pierwsze miesiące małżeństwa starałam się być uprzejma. Zapraszałam ją na obiady, znosiłam jej uwagi o moim gotowaniu („Twoje pierogi są za grube”, „Zupa za słona”), a nawet pozwalałam jej przestawiać meble w salonie. Piotr mówił: „Daj spokój, ona taka już jest”. Ale ile można znosić?
Wszystko zmieniło się po narodzinach naszej córki, Hani. Zofia zaczęła przychodzić coraz częściej – czasem nawet dwa razy dziennie. Wchodziła bez pukania, bo Piotr zostawił jej klucz „na wszelki wypadek”. Pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam ją karmiącą Hanię czymś, czego nigdy nie pozwoliłabym podać mojemu dziecku. – Przecież ty nie masz pojęcia o wychowywaniu dzieci – powiedziała wtedy. – Ja wychowałam trójkę i wszyscy żyją.
Zaczęłam zamykać drzwi na dwa zamki i prosić Piotra, żeby odebrał jej klucz. On tylko wzdychał i mówił: – Przesadzasz. Mama chce dobrze.
Ale ja czułam się coraz bardziej osaczona. Każda rozmowa z Zofią kończyła się kłótnią lub moim płaczem w łazience. Czułam się jak intruz we własnym domu. Nawet Hania zaczęła płakać na widok babci.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam głosy w salonie. Zofia siedziała z Piotrem przy stole i mówiła: – Musisz postawić ją do pionu, bo inaczej rozbije ci rodzinę. Ona nie szanuje tradycji!
Piotr milczał, a ja poczułam, jak coś we mnie pęka. Wybiegłam z domu i przez godzinę chodziłam po parku, próbując się uspokoić. Wróciłam dopiero wieczorem, kiedy Hania już spała.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam Piotrowi. – Albo twoja matka przestanie tu przychodzić bez zaproszenia, albo ja odejdę.
Piotr spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Przecież to moja mama! Nie mogę jej wyrzucić!
– Ale możesz wybrać, czy ważniejsza jest dla ciebie żona i córka, czy matka, która nas niszczy – odpowiedziałam drżącym głosem.
Przez kilka dni w domu panowała cisza. Zofia nie przychodziła, Piotr był zamknięty w sobie. Myślałam, że może coś się zmieniło na lepsze.
Ale pewnego popołudnia usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam Zofię z walizką.
– Twój mąż zaprosił mnie na kilka dni – powiedziała z triumfem w głosie.
Nie wytrzymałam. – To jest mój dom! Nie masz prawa tu być! – krzyknęłam.
Zofia uśmiechnęła się tylko i weszła do środka, zostawiając mnie na progu z poczuciem totalnej bezsilności.
Te dni były koszmarem. Zofia krytykowała wszystko: jak ubieram Hanię, co gotuję, jak rozmawiam z Piotrem. Czułam się jak służąca we własnym domu.
Wieczorem usiadłam przy stole i napisałam list do Piotra:
„Nie mogę tak żyć. Kocham cię, ale nie pozwolę nikomu mnie niszczyć. Jeśli nie postawisz granic swojej matce, odejdę z Hanią.”
Rano spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do mojej mamy.
Piotr dzwonił przez cały dzień. Przyszedł wieczorem, zapłakany i zagubiony jak dziecko.
– Przepraszam – powiedział cicho. – Nie wiedziałem, że aż tak cierpisz.
– Musisz wybrać – odpowiedziałam spokojnie.
Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Zofia już nie pojawia się w naszym domu bez zaproszenia. Piotr zerwał z nią kontakt na kilka miesięcy, ale powoli próbują odbudować relację – na naszych warunkach.
Czasem zastanawiam się: czy można wybaczyć komuś taką ingerencję? Czy rodzina powinna mieć prawo decydować o naszym szczęściu? A może to my sami powinniśmy nauczyć się stawiać granice?
Czy wy też mieliście kiedyś wrażenie, że ktoś obcy próbuje przejąć kontrolę nad waszym życiem? Jak sobie z tym poradziliście?