„Nie jestem tylko sprzątaczką!” – Moja walka o szacunek i własne marzenia w małżeństwie z Markiem
– Znowu nie ma obiadu na stole? – głos Marka rozbrzmiał w kuchni, zanim jeszcze zdążyłam zdjąć gumowe rękawiczki po myciu podłogi. Spojrzałam na niego, stojącą w fartuchu, z mokrymi włosami przyklejonymi do czoła. W jego oczach widziałam tylko rozczarowanie i pretensję, jakby cały świat miał się zawalić, bo ziemniaki nie są jeszcze gotowe.
– Marek, miałam dziś ciężki dzień w pracy, a potem musiałam odebrać Olę z przedszkola. Nie zdążyłam… – zaczęłam tłumaczyć, ale przerwał mi machnięciem ręki.
– Praca, praca… Przecież pracujesz tylko na pół etatu. Co ty robisz z resztą dnia? – rzucił z ironią.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Nie pierwszy raz słyszałam takie słowa. Od lat czułam się w tym domu jak niewidzialna służąca. Gotowałam, sprzątałam, prałam, dbałam o dzieci i o Marka. A on? On traktował mnie jakby moim jedynym powołaniem było bycie perfekcyjną gospodynią domową. Czasem miałam wrażenie, że nawet nie zauważa, kiedy płaczę po nocach ze zmęczenia i bezsilności.
Pamiętam, jak kiedyś marzyłam o czymś więcej. Chciałam zostać florystką, mieć własną małą kwiaciarnię na rogu naszej ulicy. Uwielbiałam kwiaty – ich zapach, kolory, delikatność. Ale życie potoczyło się inaczej. Po ślubie z Markiem wszystko zeszło na dalszy plan. Najpierw ciąża, potem Ola, potem Tomek. Marek zawsze powtarzał: „Najważniejsza jest rodzina”. Ale czy ja nie jestem częścią tej rodziny?
Wieczorem usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty i patrzyłam w okno na ciemniejące niebo. Ola bawiła się klockami na dywanie, a Marek oglądał wiadomości. W głowie kłębiły mi się myśli. Czy naprawdę jestem tylko sprzątaczką? Czy moje życie to tylko pranie skarpetek i gotowanie zup?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Markiem. Czekałam aż dzieci pójdą spać. Usiadłam naprzeciwko niego przy kuchennym stole.
– Marek, musimy porozmawiać – zaczęłam niepewnie.
– O czym? – nawet nie oderwał wzroku od telefonu.
– O nas. O tym, jak się czuję. Mam wrażenie, że dla ciebie jestem tylko od sprzątania i gotowania. Nie pamiętasz już, kim byłam kiedyś? Mam marzenia, chciałabym wrócić do florystyki… – głos mi się łamał.
Marek westchnął ciężko.
– Teraz nie czas na marzenia. Mamy dzieci, kredyt na mieszkanie. Ty masz obowiązki.
– A ty? Ty też masz obowiązki! – wybuchłam nagle. – Ale jakoś nie widzę cię przy odkurzaczu ani przy garach!
Przez chwilę panowała cisza. Marek patrzył na mnie z niedowierzaniem.
– Przesadzasz – powiedział w końcu chłodno.
Wyszłam do łazienki i zamknęłam za sobą drzwi. Łzy cisnęły mi się do oczu. Czy naprawdę przesadzam? Czy proszenie o szacunek i wsparcie to za dużo?
Kolejne dni mijały podobnie. Marek był coraz bardziej oschły, a ja coraz bardziej zamknięta w sobie. Zaczęłam szukać wsparcia u przyjaciółki, Magdy. Spotkałyśmy się w kawiarni niedaleko rynku.
– Musisz zawalczyć o siebie – powiedziała stanowczo Magda. – Inaczej utkniesz w tym schemacie na zawsze.
– Ale jak? Boję się… Marek nigdy mnie nie słucha.
– Zacznij od małych kroków. Zapisz się na kurs florystyki. Pokaż mu, że masz prawo do własnych pasji.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie układałam sobie plan działania. Następnego dnia zapisałam się na kurs online. Nie powiedziałam o tym Markowi – bałam się jego reakcji.
Przez kilka tygodni uczyłam się wieczorami, gdy dzieci spały. Robiłam bukiety z kwiatów kupionych na targu i wrzucałam zdjęcia do internetu pod pseudonimem „Kwiatowa Dusza”. Zaczęły pojawiać się pierwsze zamówienia od sąsiadek i znajomych z osiedla.
Pewnego dnia Marek znalazł rachunek za kwiaty i zapytał:
– Co to za wydatki?
Zebrałam się na odwagę.
– Uczę się florystyki i robię bukiety na zamówienie.
Spojrzał na mnie jak na wariatkę.
– Po co ci to? Przecież mamy wszystko, czego potrzebujemy!
– Ty może masz wszystko – odpowiedziałam cicho – ale ja nie mam siebie.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach coś innego niż obojętność. Może cień niepokoju?
Z czasem zaczęło się zmieniać. Marek coraz częściej zostawał z dziećmi wieczorami, a ja mogłam poświęcić czas swojej pasji. Nie było łatwo – kłóciliśmy się, płakaliśmy oboje, ale powoli uczyliśmy się rozmawiać o swoich potrzebach.
Najtrudniejsze było uwierzyć w siebie. Wciąż słyszałam w głowie głos Marka: „Teraz nie czas na marzenia”. Ale czy kiedykolwiek będzie ten czas? Czy kobieta musi rezygnować z siebie dla rodziny?
Dziś mam już kilkanaście stałych klientek i coraz więcej wiary w siebie. Marek zaczął doceniać moją pracę i czasem nawet pomaga mi przy kwiatach. Ola jest dumna ze swojej mamy i mówi koleżankom: „Moja mama robi najpiękniejsze bukiety na świecie!”
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę musiałam przejść przez tyle bólu, żeby odzyskać własny głos? Czy każda kobieta musi walczyć o szacunek we własnym domu? Może Wy też macie podobne doświadczenia – czy jest na to sposób?