Moje rzeczy, moje granice: Czy w rodzinie naprawdę muszę oddać wszystko?

— Mamo, mogę wziąć twoją bluzę? — głos Zosi rozbrzmiewa na schodach, zanim jeszcze zdążę zamknąć drzwi do łazienki. W jednej ręce trzymam kubek z niedopitą kawą, w drugiej kosmetyczkę, bo może dziś uda mi się pomalować rzęsy przed wyjściem do pracy.

— Zosiu, to moja ulubiona bluza… — zaczynam, ale córka już stoi w progu, z miną niewiniątka.

— Ale ja nie mam co założyć na WF! — rzuca dramatycznie, a ja czuję znajome ukłucie w sercu. Przecież to tylko bluza. Przecież jestem mamą. Przecież powinnam się dzielić.

Oddaję jej bluzę i patrzę, jak znika za drzwiami. Znowu. Znowu coś oddałam. Znowu nie potrafiłam powiedzieć „nie”.

W kuchni czeka już mąż, Paweł, z miną, która zwiastuje kolejny poranek pełen próśb i żądań.

— Kochanie, widziałaś mój powerbank? Ten nowy, co kupiłaś ostatnio? — pyta, przeszukując szuflady.

— Tak, jest w mojej torebce. Potrzebuję go dziś w pracy — odpowiadam ostrożnie.

Paweł wzdycha ciężko.

— Ale mi też się przyda. Mój telefon ledwo zipie…

Czuję, jak narasta we mnie frustracja. To nie pierwszy raz. Odkąd pamiętam, wszystko co moje staje się „wspólne” — a raczej rodzinne. Moje kosmetyki znikają z łazienki, moje książki lądują na biurku syna, a nawet czekolada schowana na czarną godzinę znika w tajemniczych okolicznościach.

W pracy koleżanka pyta:

— Dlaczego jesteś taka przygaszona?

Nie wiem, jak jej to powiedzieć. Że czuję się jak magazyn rzeczy do rozdania. Że nie mam już nic tylko swojego. Że nawet kawa smakuje gorzko, kiedy wiem, że zaraz ktoś poprosi o ostatni łyk.

Wieczorem próbuję porozmawiać z Pawłem.

— Czuję się czasem tak, jakby nic nie było tylko moje — mówię cicho.

Patrzy na mnie zdziwiony.

— Przecież jesteśmy rodziną. Wszystko jest wspólne.

— Ale ja… czasem chciałabym mieć coś tylko dla siebie. Nawet drobiazg — odpowiadam, czując jak łzy napływają mi do oczu.

Paweł wzrusza ramionami.

— Przesadzasz. To tylko rzeczy.

Może rzeczywiście przesadzam? Może powinnam być bardziej wyrozumiała? Ale przecież każdy człowiek potrzebuje własnej przestrzeni. Nawet mama.

Następnego dnia Zosia wraca ze szkoły i rzuca bluzę na podłogę. Jest poplamiona i podarta przy rękawie.

— Zosiu! Co się stało?

— Ups… Przepraszam, mamo. Ale to tylko bluza — mówi beztrosko i biegnie do swojego pokoju.

Patrzę na bluzę i czuję, jak coś we mnie pęka. To nie chodzi o bluzę. Chodzi o szacunek do moich rzeczy. Do mnie samej.

Wieczorem zamykam się w łazience i płaczę po cichu. Wiem, że muszę coś zmienić. Ale jak powiedzieć „nie” własnej rodzinie? Jak nie czuć się egoistką?

Następnego dnia postanawiam spróbować inaczej. Kiedy Paweł pyta o powerbank, odpowiadam spokojnie:

— Dziś naprawdę go potrzebuję. Możesz użyć mojego starego.

Patrzy na mnie zaskoczony, ale nie protestuje.

Zosia prosi o moją nową książkę do czytania na lekcję polskiego.

— Zosiu, to moja ulubiona książka i chciałabym ją przeczytać jako pierwsza. Możesz wybrać inną z półki.

Kręci nosem, ale odchodzi bez awantury.

Czuję ulgę i… strach. Czy teraz będą mnie mniej kochać? Czy jestem złą matką?

Wieczorem Paweł siada obok mnie na kanapie.

— Coś się zmieniło? — pyta ostrożnie.

— Próbuję nauczyć się stawiać granice — odpowiadam szczerze. — Chcę mieć coś tylko dla siebie. To nie znaczy, że was mniej kocham.

Milczy przez chwilę.

— Rozumiem… Chyba nigdy o tym nie myślałem — przyznaje cicho.

Zosia przychodzi później z przeprosinami za bluzę. Przytula mnie mocno.

— Mamo, następnym razem zapytam zanim coś wezmę, obiecuję.

Może to początek zmiany? Może można być dobrą mamą i mieć swoje rzeczy?

Leżąc wieczorem w łóżku myślę: Czy naprawdę musimy dzielić się wszystkim? Czy miłość w rodzinie mierzy się ilością oddanych rzeczy? A może prawdziwa bliskość zaczyna się tam, gdzie szanujemy swoje granice?