„Mój mąż porównuje mnie do żony swojego kolegi – nie widzi, jak bardzo różnimy się od siebie”
– Znowu schabowe? – głos Pawła przebił się przez szum gotującej się wody. Stałam przy kuchence, mieszając ziemniaki, a w głowie już układałam listę rzeczy do zrobienia na jutro. – U Magdy codziennie jest coś innego. Wczoraj mieli łososia w sosie koperkowym, a przedwczoraj jakieś tajskie curry.
Zacisnęłam zęby. Magda, żona jego kolegi z pracy, od miesięcy była moim cichym rywalem. Paweł wracał z pracy i opowiadał o jej kulinarnych wyczynach, jakby to był wyznacznik wartości kobiety.
– Paweł, ja pracuję na pełen etat, Magda jest na macierzyńskim – powiedziałam spokojnie, choć czułam, jak narasta we mnie złość. – Poza tym ona naprawdę lubi gotować. Ja… po prostu nie mam na to siły.
– Ale przecież możesz spróbować czegoś nowego. Wiesz, jak lubię dobrze zjeść – westchnął i wyszedł z kuchni, zostawiając mnie z poczuciem winy i goryczy.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie jego słowa. Czy naprawdę jestem gorsza? Czy moja wartość sprowadza się do tego, co podaję na talerzu?
Rano, zanim wyszłam do pracy, spojrzałam na siebie w lustrze. Zmęczone oczy, cienie pod nimi. Ostatnio wszystko mnie przerastało: praca w biurze rachunkowym, opieka nad dwójką dzieci, dom, zakupy. Paweł wracał późno, a kiedy już był w domu, coraz częściej miał pretensje. O obiad, o bałagan w przedpokoju, o to, że dzieci są za głośne.
W pracy nie było lepiej. Szefowa rzucała coraz więcej obowiązków, a ja czułam się jak chomik w kołowrotku. Koleżanka z biura, Kasia, zauważyła moje przygnębienie.
– Coś się dzieje? – zapytała podczas przerwy na kawę.
Opowiedziałam jej o Pawle i jego porównaniach do Magdy.
– Wiesz co? – Kasia pokręciła głową. – Mój mąż też czasem porównuje mnie do innych. Ale to nie jest fair. Każda rodzina jest inna. Ty pracujesz, ona siedzi w domu. To nie są te same warunki.
Niby wiedziałam to wszystko, ale kiedy wróciłam do domu i zobaczyłam Pawła siedzącego przy stole z miną męczennika, znów poczułam się winna.
– Może dziś zamówimy pizzę? – zaproponowałam nieśmiało.
– U Magdy nigdy nie zamawiają gotowego jedzenia – rzucił bez zastanowienia.
Wybuchłam.
– Może powinieneś tam zamieszkać! – krzyknęłam i wybiegłam do łazienki. Zatrzasnęłam drzwi i pozwoliłam sobie na łzy.
Dzieci podeszły pod drzwi.
– Mamo, wszystko w porządku? – zapytała Zosia.
Otarłam oczy i wyszłam do nich. Przytuliłam je mocno.
Wieczorem Paweł próbował rozładować atmosferę.
– Przepraszam… Nie chciałem cię zranić. Po prostu… czasem tęsknię za tym, jak było kiedyś. Pamiętasz nasze pierwsze lata? Gotowałaś wtedy różne rzeczy…
– Bo wtedy miałam czas i energię – odpowiedziałam cicho. – Teraz wszystko jest inaczej. Pracuję, dzieci są większe… Nie mogę być jednocześnie perfekcyjną żoną, matką i pracownicą.
Milczał przez chwilę.
– Może powinniśmy coś zmienić? Może ja też mógłbym częściej gotować?
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Naprawdę byś chciał?
– Chciałbym spróbować…
Następnego dnia Paweł ugotował makaron z sosem ze słoika. Dzieci były zachwycone. Ja poczułam ulgę i… coś na kształt wdzięczności.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole.
– Wiesz… chyba za bardzo cię naciskałem – powiedział Paweł. – Przepraszam. Chciałem dobrze…
– Wiem – odpowiedziałam. – Ale musisz zrozumieć, że nie jesteśmy Magdą i Tomkiem. Nasza rodzina jest inna. I to jest w porządku.
Patrzył na mnie długo w milczeniu.
Czasem zastanawiam się: dlaczego tak łatwo przychodzi nam porównywanie się do innych? Czy naprawdę szczęście zależy od tego, co jemy na obiad? A może powinniśmy nauczyć się doceniać to, co mamy – nawet jeśli to tylko zwykłe schabowe?