Mój mąż, jego portfel i mój więzienny dom: Opowieść o małżeństwie bez wolności
– Gdzie byłaś tak długo? – głos Damiana przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stał przy blacie, z założonymi rękami, a jego spojrzenie było zimne jak lód.
Zacisnęłam dłonie na torbie z zakupami. – Byłam w sklepie, przecież mówiłam ci rano.
– W sklepie? Dwie godziny? – podszedł bliżej, a ja poczułam znajome ukłucie strachu. – Pokaż paragon.
Wyciągnęłam z kieszeni zmięty świstek papieru. Damian wyrwał mi go z ręki i zaczął przeliczać każdą pozycję. Zawsze tak robił. Każda złotówka musiała się zgadzać. Każdy chleb, każdy jogurt, nawet najtańsza herbata – wszystko było pod kontrolą. Jego portfel był moim więzieniem.
Kiedyś myślałam, że miłość to bezpieczeństwo. Że mężczyzna powinien troszczyć się o rodzinę. Ale Damian nie troszczył się – on rządził. Z czasem przestałam być Iwoną. Stałam się „żoną Damiana”, matką jego dzieci, kucharką, sprzątaczką, księgową domowego budżetu. Moje potrzeby nie istniały.
– Co to jest? – zapytał, wskazując na czekoladę na paragonie.
– Dla dzieci… – wyszeptałam.
– Dla dzieci? A może dla siebie? – prychnął. – Ile razy mam powtarzać: nie stać nas na fanaberie!
Wiedziałam, że nie ma sensu się tłumaczyć. Damian zarabiał dobrze jako kierownik w hurtowni budowlanej. Ale to on decydował o wszystkim. Ja dostawałam tygodniowy „przydział” – gotówkę w kopercie, którą musiałam rozliczyć co do grosza.
Wieczorem siedziałam przy łóżku syna, Michała. Miał siedem lat i coraz częściej pytał: „Mamo, dlaczego tata na ciebie krzyczy?” Nie umiałam odpowiedzieć. Córka, Ola, była starsza i już rozumiała więcej niż powinna.
Pewnej nocy obudziłam się zlana potem. Śniło mi się, że uciekam przez ciemny las, a Damian goni mnie z portfelem w ręku jak z bronią. Obudziłam się z krzykiem. Damian przewrócił się na drugi bok i mruknął: „Cicho bądź.”
Rano Ola zapytała: – Mamo, dlaczego płakałaś w nocy?
– To tylko zły sen – skłamałam.
Zaczęłam coraz częściej myśleć o ucieczce. Ale dokąd? Nie miałam własnych pieniędzy, nie miałam pracy – Damian nie pozwalał mi pracować („Po co ci praca? Ja zarabiam!”). Rodzina? Moja mama mieszkała w małym mieszkaniu w bloku na Pradze i sama ledwo wiązała koniec z końcem.
Pewnego dnia spotkałam na klatce schodowej sąsiadkę, panią Halinę. Miała ponad siedemdziesiąt lat i zawsze uśmiechała się do dzieci.
– Iwonko, wszystko w porządku? – zapytała cicho.
Chciałam odpowiedzieć „tak”, ale głos ugrzązł mi w gardle. Pani Halina położyła mi rękę na ramieniu.
– Jeśli kiedyś będziesz czegoś potrzebować… po prostu zapukaj.
Te słowa wracały do mnie przez kolejne tygodnie jak echo. Zaczęłam ukrywać drobne monety w puszce po kawie. Po kilka złotych tygodniowo – tyle mogłam „odłożyć”, nie wzbudzając podejrzeń Damiana.
Kiedyś wieczorem usłyszałam rozmowę Damiana przez telefon:
– Ona nigdzie nie pójdzie. Ma dzieci, nie ma pracy, nie ma dokąd iść. Jest moja.
Zamarłam za drzwiami kuchni. „Jest moja.” Jakbym była meblem albo zwierzęciem domowym.
Wkrótce potem Damian zaczął pić więcej niż zwykle. Wracał późno, śmierdział wódką i wyżywał się na mnie za wszystko: za brudny kubek w zlewie, za plamę na obrusie, za to, że Ola dostała czwórkę zamiast piątki.
Któregoś dnia Ola wróciła ze szkoły zapłakana.
– Co się stało? – zapytałam.
– Koleżanki powiedziały, że tata jest okropny… bo widziały jak krzyczał na ciebie przed blokiem.
Przytuliłam ją mocno. Wtedy poczułam coś nowego: gniew. Nie tylko strach czy bezradność – prawdziwy gniew.
Wieczorem powiedziałam Damianowi:
– Musimy porozmawiać.
Spojrzał na mnie z ironią.
– O czym niby?
– O nas… O dzieciach… O tym, jak żyjemy.
Zaśmiał się głośno.
– Ty chcesz rozmawiać? Ty?! Lepiej zajmij się obiadem.
Tego wieczoru długo płakałam w łazience. Ale już wiedziałam: muszę coś zmienić. Dla siebie i dla dzieci.
Zaczęłam szukać pracy przez internet na starym laptopie Oli. Pisałam CV nocami, kiedy Damian spał. Wysyłałam zgłoszenia do sklepów spożywczych, kawiarni, nawet do sprzątania biur.
W końcu zadzwoniła pani z piekarni na osiedlu:
– Może pani przyjść jutro na rozmowę?
Serce waliło mi jak młotem. Bałam się powiedzieć Damianowi, ale musiałam spróbować.
– Jutro idę do lekarza – skłamałam rano.
W piekarni przyjęli mnie od razu na próbę. Pracowałam od piątej rano do dziesiątej – zanim Damian wracał z pracy już byłam w domu. Pierwszą wypłatę schowałam u pani Haliny.
Po kilku tygodniach Damian zauważył zmiany:
– Skąd masz nowe buty dla Michała?
– Dostałam od koleżanki – odpowiedziałam szybko.
Ale wiedziałam, że długo nie dam rady ukrywać prawdy.
Któregoś dnia wrócił wcześniej niż zwykle i zobaczył mnie wychodzącą z piekarni w fartuchu.
– Ty pracujesz?!
Nie odpowiedziałam. Po raz pierwszy spojrzałam mu prosto w oczy bez strachu.
– Tak. Pracuję.
Wybuchł furią: wyzywał mnie od najgorszych, groził rozwodem („Zobaczysz! Zostaniesz bez grosza!”), rzucał rzeczami po kuchni.
Ale ja już wiedziałam: nie dam się zastraszyć.
Następnego dnia spakowałam torbę dla siebie i dzieci. Poszliśmy do pani Haliny. Zadzwoniła po moją mamę i razem pojechałyśmy do niej na Pragę.
Damian dzwonił setki razy, groził sądem, odbieraniem dzieci, wyzywał mnie SMS-ami i przez Messenger. Ale ja już byłam wolna.
Rozwód trwał rok. Było ciężko: sądowe przesłuchania, walka o alimenty, plotki sąsiadów („Iwona zostawiła męża! Skandal!”). Ale dzieci były przy mnie szczęśliwsze niż kiedykolwiek wcześniej.
Dziś pracuję w tej samej piekarni i wynajmuję małe mieszkanie na Targówku. Nie jest łatwo – czasem brakuje pieniędzy do pierwszego, czasem płaczę nocami ze zmęczenia i samotności. Ale kiedy patrzę na Olę i Michała wiem jedno: zrobiłam to dla nich i dla siebie.
Czasem pytam siebie: ile kobiet jeszcze żyje w takim więzieniu jak ja? Ile z nas boi się zrobić pierwszy krok? Czy naprawdę musimy wybierać między bezpieczeństwem a godnością?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?