„Masz miesiąc, żeby się wynieść!” – jak jedno zdanie mojej teściowej wywróciło moje życie do góry nogami
– Masz miesiąc, żeby się wynieść! – głos pani Haliny, mojej teściowej, rozbrzmiał w kuchni jak wyrok. Stałam przy zlewie, w dłoniach ściskałam mokrą szklankę. Woda kapała mi po nadgarstku, ale nie czułam zimna. Czułam tylko, jak serce wali mi w piersi.
– Michał…? – spojrzałam na męża, szukając w jego oczach wsparcia. On jednak tylko spuścił głowę i zacisnął usta.
– Mama ma rację – powiedział cicho. – To jej mieszkanie.
Wtedy zrozumiałam, że jestem sama. Przez cały miesiąc po ślubie żyliśmy u Haliny, bo tak było wygodniej – ona sama zaproponowała, żebyśmy zostali do czasu, aż znajdziemy coś własnego. Wierzyłam jej. Wierzyłam Michałowi. Wierzyłam, że rodzina to bezpieczeństwo.
Ale wystarczyło jedno popołudnie i jedno zdanie, by cały mój świat runął.
Pamiętam, jak tej nocy nie mogłam zasnąć. Michał leżał obok mnie na rozkładanej kanapie w salonie, ale czułam się, jakby dzieliły nas kilometry. Przewracałam się z boku na bok, a w głowie dudniło mi pytanie: „Dlaczego?”
Następnego dnia próbowałam rozmawiać z Haliną.
– Pani Halino… czy zrobiłam coś nie tak? – zapytałam nieśmiało.
Ona spojrzała na mnie chłodno.
– To nie jest twoja wina. Po prostu… to jest mój dom. Chcę mieć spokój. Michał zawsze był moim synem, a teraz… wszystko się zmieniło.
– Ale przecież… jesteśmy rodziną – szepnęłam.
– Rodziną? – prychnęła. – Ty jesteś tylko żoną mojego syna. Rodzina to coś więcej niż papier.
Wyszłam z kuchni z płaczem. Michał siedział w swoim pokoju i udawał, że pracuje przy komputerze. Nie potrafił spojrzeć mi w oczy.
Przez kolejne dni atmosfera była nie do zniesienia. Każdy mój ruch był obserwowany: czy nie zostawiłam okruszków na stole, czy dobrze powiesiłam pranie, czy nie zużywam za dużo wody. Czułam się jak intruz, jakby każdy mój oddech był nie na miejscu.
Wieczorami płakałam w łazience, żeby Michał nie słyszał. Ale on i tak wiedział. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać, tylko wzdychał:
– Daj spokój, Ola… Przecież mówiłem ci, że mama jest trudna. Musimy to przeczekać.
Ale ja nie chciałam przeczekiwać. Chciałam domu. Chciałam poczuć się kochana i bezpieczna.
Zaczęliśmy szukać mieszkania do wynajęcia. Michał narzekał na ceny:
– Za co my to opłacimy? Moja pensja ledwo starcza na życie…
– Ja też mogę pracować więcej – zaproponowałam.
– Ale wtedy nie będziemy się widywać – odburknął.
Czułam, że oddalamy się od siebie z każdym dniem. Michał coraz częściej wychodził z kolegami „na piwo”, a ja zostawałam sama z Haliną i jej milczeniem.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę przez drzwi kuchni:
– Synku, po co ci ona? Zawsze byliśmy we dwoje… Teraz wszystko się zmieniło. Ona cię odciąga ode mnie.
– Mamo…
– Nie rozumiesz? Ona nigdy nie będzie dla ciebie rodziną tak jak ja!
Zamarłam. Poczułam się jak dziecko podsłuchujące dorosłych. Ale to była rozmowa o mnie – o moim życiu.
W końcu znaleźliśmy kawalerkę na obrzeżach miasta. Małą, ciemną, z przeciekającym kranem i grzybem na ścianie. Ale była nasza.
Przeprowadzka była cicha i smutna. Halina nawet nie wyszła z pokoju, żeby się pożegnać. Michał milczał przez całą drogę samochodem.
Pierwszej nocy w nowym mieszkaniu siedzieliśmy na podłodze przy kartonach i jedliśmy pizzę z papierowego talerzyka.
– Przepraszam – powiedział nagle Michał. – Nie umiem być między tobą a mamą.
Spojrzałam na niego długo.
– Ale to twoja rodzina…
– Ty też jesteś moją rodziną – wyszeptał.
Chciałam mu wierzyć. Naprawdę chciałam. Ale wiedziałam już, że czasem miłość to za mało, by pokonać tradycję i przywiązanie do matki.
Mijały tygodnie. Michał coraz częściej wracał późno do domu. Ja rzuciłam pracę w sklepie i zaczęłam dorabiać jako korepetytorka angielskiego przez internet – przynajmniej mogłam być niezależna finansowo.
Czasem dzwoniła moja mama:
– Olu, wracaj do domu… Po co ci to wszystko?
Ale ja nie chciałam się poddać. Chciałam udowodnić sobie (i wszystkim), że potrafię żyć po swojemu.
Pewnego dnia Michał wrócił do domu pijany. Zaczęliśmy się kłócić:
– Zawsze tylko narzekasz! – krzyczał. – Nigdy nie jesteś zadowolona!
– Bo czuję się samotna! Nawet ty mnie zostawiłeś!
Wtedy pierwszy raz pomyślałam o rozwodzie.
Ale jeszcze nie byłam gotowa się poddać.
Zaczęliśmy chodzić na terapię dla par. Było ciężko – Michał nie chciał mówić o swoich uczuciach, ja płakałam prawie na każdej sesji.
Czasem wydawało mi się, że już nic nas nie łączy oprócz wspomnień i wspólnego kredytu na mieszkanie.
Ale powoli zaczęliśmy rozmawiać. O tym, czego chcemy od życia, czego się boimy, co nas boli.
Michał przyznał w końcu:
– Bałem się stracić mamę… Ale jeszcze bardziej boję się stracić ciebie.
Nie wiem, czy nam się uda. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu decydować za mnie o moim życiu.
Czy naprawdę rodzina musi oznaczać wybór między bliskimi? Czy można być szczęśliwym bez akceptacji tych, których kochamy najbardziej?