List do kochanki mojego męża — pięć lat później: Teraz jesteś tylko złym wspomnieniem
Nie wiem, czy kiedykolwiek przeczytasz ten list. Może nawet nie pamiętasz już mojego imienia, tak jak ja nie mogę zmusić się, by nazwać cię po imieniu. Dla mnie zawsze będziesz tą kobietą, która próbowała odebrać mi męża i ojca moich dzieci. Pięć lat temu mój świat rozpadł się na kawałki, a ja — Marta Zielińska — zostałam sama z dwójką dzieci, roztrzaskaną dumą i pytaniami, na które nie było odpowiedzi.
Pamiętam tamten wieczór, jakby to było wczoraj. Siedziałam w kuchni, kroiłam marchewkę do zupy, kiedy telefon zadzwonił. To był SMS od nieznanego numeru: „Twój mąż nie wróci dziś na noc. Jest ze mną.” Przez chwilę myślałam, że to żart. Ale potem przyszły kolejne wiadomości — zdjęcia, słowa, które paliły mnie od środka. Krzysztof wrócił dopiero nad ranem. Stał w progu, blady jak ściana. „Musimy porozmawiać” — powiedział cicho.
Wtedy zaczęło się piekło. Krzyki, płacz dzieci za ścianą, trzaskanie drzwiami. „Jak mogłeś?” — pytałam raz po raz, a on tylko spuszczał wzrok. Próbowałam zrozumieć, co się stało. Przecież byliśmy szczęśliwi… Czy na pewno? Może coś przeoczyłam? Może za bardzo skupiłam się na pracy, na dzieciach? Ale to nie ja napisałam do ciebie pierwsza. To nie ja zaczęłam tę grę.
Widziałam cię raz — przypadkiem, w galerii handlowej. Stałaś przy kawiarni, śmiałaś się głośno z koleżanką. Byłaś młodsza ode mnie, miałaś długie blond włosy i pewność siebie w spojrzeniu. Przez chwilę poczułam się jak szara myszka obok ciebie. Ale potem przypomniałam sobie twoje wiadomości: „On nigdy cię nie kochał”, „Jesteś tylko matką jego dzieci”. Bolało. Bardziej niż cokolwiek innego.
Krzysztof przez kilka miesięcy żył na dwa domy. Dzieci pytały: „Mamo, kiedy tata wróci?” Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W końcu wybrał ciebie. Wyprowadził się do twojego mieszkania na Pradze. Zostawił mnie z kredytem i dwójką dzieci. Przez długi czas nienawidziłam cię bardziej niż jego. Widziałam w tobie winowajczynię wszystkiego złego.
Ale życie toczy się dalej. Musiałam nauczyć się być silna dla moich dzieci — Oli i Michała. Każdego ranka zmuszałam się do uśmiechu, choć w środku byłam wrakiem człowieka. Moja mama powtarzała: „Marta, dasz radę.” Ale ja nie wierzyłam w siebie.
Pewnego dnia Michał przyniósł ze szkoły rysunek: nasza rodzina — ja, on, Ola i tata… ale tata był narysowany daleko od nas, za grubą linią. Zrozumiałam wtedy, że nie mogę pozwolić, by twoja obecność zniszczyła nasze życie na zawsze.
Minęły miesiące. Krzysztof zaczął pojawiać się coraz rzadziej u waszego boku. Słyszałam plotki — że nie jesteście już razem, że on wrócił do matki na wieś pod Radomiem. Ty zniknęłaś z jego życia tak szybko, jak się pojawiłaś.
A ja? Zaczęłam oddychać pełną piersią dopiero wtedy, gdy przestałam cię nienawidzić. Znalazłam pracę w bibliotece miejskiej. Poznałam nowych ludzi — takich jak Basia czy Tomek — którzy pokazali mi, że życie może być piękne nawet po burzy.
Dzieci dorastają. Ola ma już trzynaście lat i pierwsze miłości na głowie. Michał gra w piłkę i śmieje się coraz częściej. Krzysztof czasem dzwoni — chce zabrać ich na weekend do kina albo na lody. Już nie płaczę po każdej takiej rozmowie.
Piszę ten list nie dlatego, że chcę ci coś udowodnić. Piszę go dla siebie — żeby zamknąć ten rozdział raz na zawsze. Ty przegrałaś więcej niż myślisz. Straciłaś szansę na prawdziwą rodzinę, na zaufanie i szacunek innych ludzi.
Może wydawało ci się wtedy, że wygrałaś — że odebrałaś mi wszystko. Ale dziś wiem jedno: jestem silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Czasem zastanawiam się, czy gdybyś mogła cofnąć czas, zrobiłabyś to samo? Czy warto było niszczyć czyjeś życie dla kilku chwil iluzorycznego szczęścia? Może to pytania bez odpowiedzi… Ale jedno jest pewne: teraz jesteś tylko złym wspomnieniem.
Czy naprawdę można wybaczyć komuś taką zdradę? Czy lepiej nauczyć się żyć dalej i zostawić przeszłość za sobą? Może każda z nas musi znaleźć własną odpowiedź.