„Kup sobie jedzenie i gotuj sam. Mam dość bycia twoją służącą” – historia o tym, jak jedno zdanie zmieniło nasze życie

– Kup sobie jedzenie i gotuj sam. Mam dość bycia twoją służącą – powiedziałam to spokojnym, niemal obojętnym tonem, patrząc na Andrzeja, który właśnie zasiadł do stołu z telefonem w ręku. W kuchni pachniało jeszcze świeżo upieczonym chlebem, a Haśka, nasza córka, kończyła śniadanie. W tej chwili czas się zatrzymał. Andrzej podniósł wzrok znad ekranu, jego twarz stężała, a potem wybuchł: – Co ty pieprzysz?!

Haśka upuściła widelec, a ja poczułam, jak serce wali mi w piersi. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Słychać było tylko tykanie zegara i szum samochodów za oknem. W tej ciszy czułam ciężar wszystkich lat, które spędziłam na gotowaniu, sprzątaniu i dbaniu o dom, podczas gdy Andrzej coraz bardziej oddalał się ode mnie i od naszej rodziny.

Nie zawsze tak było. Kiedyś byliśmy szczęśliwi – przynajmniej tak mi się wydawało. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie, zakochaliśmy się w sobie bez pamięci. On był duszą towarzystwa, ja – tą spokojniejszą, która zawsze miała wszystko pod kontrolą. Po ślubie zamieszkaliśmy w małym mieszkaniu na Nowej Hucie. Było skromnie, ale czułam się bezpieczna. Potem pojawiła się Haśka i świat nabrał nowych barw.

Z czasem jednak coś zaczęło się psuć. Andrzej coraz częściej wracał późno z pracy, tłumacząc się nadgodzinami albo spotkaniami z kolegami. Ja zostawałam sama z dzieckiem i domem. Próbowałam rozmawiać, prosić o pomoc, ale on tylko wzruszał ramionami: „Przecież pracuję na nas wszystkich”.

Z początku tłumaczyłam go przed sobą i przed córką. „Tata jest zmęczony”, „Tata musi odpocząć”. Ale ile można? Z każdym kolejnym rokiem czułam się coraz bardziej niewidzialna. Moje potrzeby przestały istnieć. Liczyło się tylko to, żeby wszystko było na czas: obiad, pranie, rachunki zapłacone.

Punktem zwrotnym była pandemia. Zamknięci w czterech ścianach zaczęliśmy dostrzegać swoje wady jak nigdy wcześniej. Andrzej pracował zdalnie, ale zamiast pomagać w domu, zamykał się w pokoju i wychodził tylko na posiłki. Ja musiałam pogodzić pracę zdalną z opieką nad Haśką i prowadzeniem domu. Czułam się jak robot.

Pamiętam jeden wieczór szczególnie wyraźnie. Siedziałam przy kuchennym stole z kubkiem zimnej herbaty i patrzyłam na stertę naczyń w zlewie. Andrzej oglądał mecz w salonie, a Haśka próbowała odrobić lekcje przy dźwiękach komentatora sportowego. Wtedy poczułam coś dziwnego – jakby ktoś zgasił we mnie światło.

Zaczęłam coraz częściej myśleć o tym, co by było, gdybym po prostu przestała robić wszystko za wszystkich. Czy ktoś by to zauważył? Czy Andrzej w ogóle wie, ile pracy wkładam w to, żeby nasz dom funkcjonował?

Wracając do tamtego śniadania – nie planowałam tej rozmowy. Po prostu coś we mnie pękło. Kiedy Andrzej po raz kolejny zapytał: „Co dziś na obiad?”, poczułam, że nie mogę już dłużej udawać.

– Kup sobie jedzenie i gotuj sam – powtórzyłam cicho, ale stanowczo.

Andrzej spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Ty chyba żartujesz! To twoja rola! – krzyknął.
– Moja rola? – powtórzyłam powoli. – A twoja jaka jest? Przychodzić do domu i wymagać wszystkiego na tacy?

Haśka patrzyła raz na mnie, raz na ojca. W jej oczach widziałam strach i smutek.
– Mamo…
– Kochanie, wszystko w porządku – odpowiedziałam łagodniej, choć sama nie byłam tego pewna.

Andrzej trzasnął drzwiami od kuchni i wyszedł na balkon zapalić papierosa. Siedziałam przez chwilę w ciszy, czując łzy napływające do oczu.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak krakowski smog zimą. Andrzej próbował udawać, że nic się nie stało – wracał późno z pracy albo zamykał się w swoim pokoju. Ja przestałam gotować dla niego obiady, robić mu zakupy czy prać jego rzeczy. Skupiłam się na sobie i Haśce.

Nie było łatwo. Czułam się winna wobec córki – bałam się, że przez nasze kłótnie ucierpi najbardziej. Ale jednocześnie wiedziałam, że jeśli nie postawię granic teraz, to już nigdy nie będę szczęśliwa.

Pewnego wieczoru Haśka przyszła do mnie do sypialni.
– Mamo… czy wy się rozwiedziecie?
Zamarłam.
– Nie wiem, kochanie – odpowiedziałam szczerze. – Ale wiem jedno: nie chcę już dłużej być nieszczęśliwa.

Wtedy przytuliła mnie mocno i obie płakałyśmy długo w milczeniu.

Minęły tygodnie. Andrzej zaczął sam robić zakupy i gotować sobie obiady – z początku nieudolnie, potem coraz lepiej. Przestał oczekiwać ode mnie wszystkiego jak dawniej. Zaczęliśmy rozmawiać – najpierw nieśmiało, potem coraz szczerzej o tym, co nas boli i czego nam brakuje.

Nie wiem jeszcze, dokąd nas to zaprowadzi. Może się rozstaniemy, a może nauczymy się żyć razem na nowych zasadach. Wiem tylko jedno: nie chcę już być niewidzialna ani dla siebie, ani dla innych.

Czasem zastanawiam się: ile kobiet żyje tak jak ja przez lata? Ile z nas boi się powiedzieć „dość”? Czy naprawdę musimy czekać aż coś w nas pęknie? A może wystarczy jeden spokojny poranek i jedno odważne zdanie…