Kiedy serce nie wytrzymuje ciszy: Opowieść o odejściu matki z córką

– Lucyna, znowu nie ma obiadu? – głos Marka odbił się echem w ciasnej kuchni, a ja poczułam, jak moje serce kurczy się ze strachu. Stałam przy zlewie, myjąc talerze po śniadaniu, kiedy on wszedł i rzucił torbę na podłogę. Nasza córka, Zosia, siedziała w kącie z kredkami, udając, że nie słyszy. Ale widziałam jej drobne ramiona, jakby próbowały się schować przed światem.

Nie pamiętam już, kiedy Marek ostatni raz spojrzał na mnie z czułością. Może wtedy, gdy Zosia miała dwa lata i pierwszy raz powiedziała „mama”. Potem wszystko zaczęło się zmieniać. Najpierw były drobne uwagi – że jestem za cicha, za gruba, za mało ambitna. Potem pojawiły się krzyki, trzaskanie drzwiami, milczenie ciągnące się godzinami. Czułam się jak duch we własnym domu.

Próbowałam rozmawiać. – Marek, co się z nami dzieje? – pytałam wieczorami, kiedy Zosia już spała. On tylko wzruszał ramionami albo włączał telewizor głośniej. – Przesadzasz – mówił. – Wymyślasz sobie problemy.

Ale ja nie wymyślałam. Każdego dnia czułam się coraz bardziej niewidzialna. Przestaliśmy być rodziną – byliśmy tylko trzema osobami pod jednym dachem. Zosia coraz częściej przychodziła do mnie w nocy i szeptała: – Mamo, boję się.

Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej. Zosia siedziała na podłodze w swoim pokoju i płakała. Marek krzyczał przez telefon na kogoś z pracy. Kiedy mnie zobaczył, rzucił tylko: – Zrób coś z nią! Nie wytrzymam tego płaczu!

Wtedy coś we mnie pękło. Usiadłam obok Zosi i przytuliłam ją mocno. Poczułam jej drżenie i własne łzy spływające po policzkach. Wiedziałam już, że nie mogę dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.

Wieczorem zadzwoniłam do mojej mamy. – Mamo, nie daję już rady – wyszeptałam do słuchawki. Po drugiej stronie zapadła cisza, a potem usłyszałam: – Przyjedź do nas, Lucynko. Zawsze możesz wrócić do domu.

Spakowałam nas w jedną noc. Zosia spała wtulona we mnie, a ja układałam w walizce najpotrzebniejsze rzeczy: jej ulubioną lalkę, kilka książek, zdjęcie z wakacji nad morzem. Marek spał w salonie, nawet nie zauważył, kiedy wyszłyśmy.

Droga do mamy była najdłuższą podróżą mojego życia. W głowie kłębiły mi się myśli: czy robię dobrze? Czy odbieram Zosi ojca? Czy jestem egoistką? Ale kiedy spojrzałam na nią śpiącą na tylnym siedzeniu samochodu, wiedziałam, że muszę ją chronić.

Mama przyjęła nas bez słowa wyrzutu. Przytuliła mnie mocno i powiedziała: – Teraz już będzie dobrze. Ale ja wiedziałam, że to dopiero początek walki.

Marek dzwonił przez kilka dni bez przerwy. Najpierw prosił: – Wróćcie do domu. Potem groził: – Jeśli nie wrócisz, zabiorę ci Zosię! W końcu przestał odbierać moje telefony.

Zaczęły się sądowe sprawy o opiekę nad dzieckiem. Siedziałam na korytarzu sądu z innymi kobietami o podkrążonych oczach i czułam się jak jedna z wielu – matka walcząca o prawo do normalnego życia dla swojego dziecka.

Zosia długo nie mogła spać spokojnie. Budziła się w nocy z płaczem, pytała o tatę. Tłumaczyłam jej najlepiej jak umiałam: – Tata cię kocha, ale teraz musimy być same.

Mama pomagała mi jak mogła, ale widziałam jej zmęczenie i troskę w oczach. Czasem słyszałam rozmowy za drzwiami: – Może Lucyna przesadza? Może powinna była jeszcze spróbować?

W pracy patrzyli na mnie z litością albo ciekawością. Koleżanka z biura zapytała kiedyś: – Nie boisz się być sama? Co zrobisz, jeśli Marek naprawdę zabierze ci dziecko?

Bałam się każdego dnia. Ale jeszcze bardziej bałam się tego, co by było, gdybyśmy zostały tam dłużej.

Minęły miesiące zanim zaczęłyśmy z Zosią oddychać spokojniej. Powoli wracałyśmy do życia: wspólne śniadania u mamy, spacery po parku, śmiech przy bajkach wieczorem. Czasem łapałam się na tym, że tęsknię za Markiem – za tym Markiem sprzed lat, który potrafił mnie rozśmieszyć i przytulić bez powodu.

Ale tamten Marek już nie wrócił.

Dziś patrzę na Zosię bawiącą się w ogrodzie i zastanawiam się: czy miałam prawo odejść? Czy powinnam była walczyć o naszą rodzinę jeszcze mocniej?

A może czasem trzeba po prostu uratować siebie i swoje dziecko? Co Wy byście zrobili na moim miejscu?