Kaprys dziecka prawie zniszczył naszą przyjaźń: „Czy ona nie może się sama pobawić albo pooglądać bajki?”

— Znowu przyszłyście? — usłyszałam głos mojego męża, gdy otwierałam drzwi Ance i jej córce. W jego tonie było coś, co sprawiło, że poczułam się winna, choć przecież to nie ja decydowałam o tych wizytach. Anka stała w progu z dwuletnią Zosią, która już ciągnęła ją za rękaw, domagając się wejścia do naszego salonu i rozrzucenia wszystkich zabawek.

— Przepraszam, wiem, że znowu… Ale Zosia tak bardzo chciała się pobawić z twoimi klockami — powiedziała Anka, próbując się uśmiechnąć, choć w jej oczach widziałam zmęczenie i coś jeszcze — desperację?

Zosia już biegła do pokoju, a ja patrzyłam na Ankę i czułam, jak narasta we mnie irytacja. To miała być szybka kawa, chwila rozmowy, a od kilku tygodni te spotkania zamieniły się w codzienny rytuał. Anka przychodziła niemal każdego dnia, czasem nawet bez zapowiedzi. Zosia była wszędzie — na moim dywanie, w mojej kuchni, nawet w łazience. Mój mąż coraz częściej zamykał się w sypialni pod pretekstem pracy zdalnej.

— Może dziś zostaniecie krócej? — zaproponowałam nieśmiało. — Muszę jeszcze zrobić zakupy i obiad…

Anka spojrzała na mnie z wyrzutem. — Wiesz, jak trudno jest mi samej z Zosią. Ona nie chce się bawić sama. U ciebie jest spokojniejsza.

Chciałam powiedzieć: „A może spróbujesz ją tego nauczyć?”, ale ugryzłam się w język. Przecież to moja przyjaciółka. Znamy się od liceum, razem przeżyłyśmy pierwsze miłości, rozstania, egzaminy i imprezy do rana. Ale teraz… Teraz wszystko kręciło się wokół Zosi.

Wieczorem mój mąż nie wytrzymał.

— Magda, czy ona nie może się sama pobawić albo pooglądać bajki? — zapytał zirytowany. — Przecież to nie jest normalne, żeby codziennie tu siedziały! Ja nie mam gdzie pracować, a ty chodzisz na palcach po własnym domu!

Poczułam gulę w gardle. Wiedziałam, że ma rację, ale czułam też lojalność wobec Anki. Przecież ona nie ma nikogo innego. Jej mąż pracuje za granicą, rodzice daleko, a teściowa… lepiej nie wspominać.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Anką szczerze.

— Anka, musimy pogadać — zaczęłam niepewnie, gdy Zosia już rozkładała puzzle na podłodze. — Wiesz, ostatnio jest mi trudno… Czuję się trochę przytłoczona tymi codziennymi wizytami.

Anka spojrzała na mnie jakby nie rozumiała.

— Myślałam, że lubisz nasze spotkania. Zosia tak dobrze czuje się u was…

— Lubię! — przerwałam jej szybko. — Ale… to już nie są nasze spotkania. Nie rozmawiamy jak dawniej. Wszystko kręci się wokół Zosi. Ja też mam swoje sprawy, obowiązki… Mój mąż jest coraz bardziej sfrustrowany.

Anka zamilkła na chwilę. Widziałam jak walczy ze sobą.

— Nie masz pojęcia jak to jest być cały dzień samą z dzieckiem — powiedziała cicho. — Czasem czuję się jakbym znikała. Jakby mnie już nie było.

Zrobiło mi się jej żal. Pamiętałam siebie sprzed kilku lat — beztroską, śmiejącą się z Anką do łez na ławce przed blokiem. Teraz ona była cieniem tamtej dziewczyny.

— Może powinnaś znaleźć jakieś zajęcia dla siebie? Albo przedszkole dla Zosi? — zaproponowałam ostrożnie.

Anka spojrzała na mnie z wyrzutem.

— Łatwo ci mówić! Ty masz pracę, męża na miejscu… Ja jestem sama! Przedszkole? Ona jest jeszcze taka mała…

Zosia zaczęła płakać, bo nie mogła znaleźć jednego puzzla. Anka natychmiast rzuciła się do niej i zaczęła ją uspokajać. Patrzyłam na tę scenę i czułam narastającą frustrację. Czy naprawdę muszę wybierać między własnym spokojem a lojalnością wobec przyjaciółki?

Przez kolejne dni unikałam Anki. Nie odbierałam telefonów, nie odpisywałam na wiadomości. Czułam ulgę i… poczucie winy. Mój dom znów był cichy, ale coś we mnie pękło.

Po tygodniu Anka przyszła bez zapowiedzi. Stała w drzwiach ze łzami w oczach.

— Magda… Przepraszam. Chyba przesadziłam. Ale ja naprawdę nie daję już rady sama… Potrzebuję cię.

Objęłyśmy się i obie płakałyśmy przez dłuższą chwilę.

— Może spróbujemy inaczej? — zaproponowałam przez łzy. — Spotykajmy się raz w tygodniu. Ale wtedy naprawdę będziemy rozmawiać też o nas, nie tylko o Zosi.

Anka skinęła głową.

Dziś nasze spotkania wyglądają inaczej. Czasem idziemy razem na spacer bez dzieci albo umawiamy się na wieczorną kawę przez telefon, gdy Zosia już śpi. Nadal bywa trudno — czasem czuję zazdrość o jej macierzyństwo, czasem ona o moją wolność. Ale uczymy się siebie na nowo.

Często zastanawiam się: czy każda przyjaźń przechodzi taki test? Czy można uratować relację, gdy życie jednej osoby zmienia się o 180 stopni? A może czasem trzeba pozwolić odejść temu, co było — żeby zrobić miejsce na coś nowego?