Jestem wykończona. Moi rodzice rozwiedli się, ale ich wojna trwa – teraz walczą o moją córkę
– Nie pozwolę, żebyś zabrała Zosię do swojej matki! – głos taty rozbrzmiewał w kuchni, a ja czułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Stałam między nimi, trzymając na rękach moją dwumiesięczną córkę, która właśnie zaczęła płakać. Mama patrzyła na mnie z wyrzutem, jakby to była moja wina, że tata przyszedł bez zapowiedzi.
– To nie jest twoja decyzja, Andrzeju! – syknęła mama. – Zosia potrzebuje babci, a nie twoich wiecznych pretensji!
Zamknęłam oczy. Przez chwilę miałam ochotę po prostu wyjść z domu i zostawić ich samych ze sobą. Ale nie mogłam – byłam dorosła, matką, a mimo to czułam się jak dziecko w środku rodzinnej wojny.
Moi rodzice rozwiedli się dwa lata temu. Powinnam była wtedy poczuć ulgę – przez całe dzieciństwo byłam świadkiem ich kłótni, wzajemnych oskarżeń i cichych dni. Nigdy nie potrafili się dogadać. Tata zawsze powtarzał, że jestem uparta jak mama, a mama twierdziła, że mam „zimne serce” po ojcu. Każda moja porażka była dla nich dowodem na to, jak bardzo drugie z nich mnie skrzywdziło.
Gdy byłam nastolatką, marzyłam tylko o jednym: żeby ktoś w końcu podjął decyzję i zakończył tę farsę. Ale oni trwali razem dla „mojego dobra”, choć ja czułam się coraz bardziej samotna i winna. Kiedy w końcu się rozstali, miałam nadzieję na spokój. Naiwnie wierzyłam, że teraz każdy zajmie się swoim życiem.
Nic bardziej mylnego.
Po rozwodzie zaczęła się nowa gra – kto jest lepszym rodzicem. Tata kupił mi samochód na trzydzieste urodziny, choć wiedział, że nie stać go na raty. Mama zaczęła gotować mi obiady na cały tydzień i zostawiać je pod drzwiami, nawet gdy mówiłam jej, że nie mam czasu ich odebrać. Każde z nich próbowało przekonać mnie do siebie, jednocześnie oczerniając drugie przy każdej okazji.
Kiedy zaszłam w ciążę z Michałem, przez chwilę wydawało mi się, że coś się zmieniło. Oboje byli podekscytowani – pierwszy wnuk! Ale szybko okazało się, że to tylko nowy powód do rywalizacji.
– U nas w rodzinie dzieci zawsze spały na brzuchu – mówił tata i patrzył z pogardą na poradniki dla młodych mam leżące na stole.
– Nie słuchaj go, to przez takie rady dzieci mają krzywe kręgosłupy! – ripostowała mama.
Każda wizyta kończyła się kłótnią. Michał próbował mnie wspierać, ale widziałam po jego minie, że ma już tego dość. Zosia była jeszcze za mała, żeby rozumieć napiętą atmosferę, ale ja czułam się coraz bardziej wyczerpana.
Pewnego dnia mama przyszła bez zapowiedzi. Przyniosła nowy kocyk dla Zosi i zaczęła opowiadać o tym, jak bardzo boi się, że tata „zrobi jej wodę z mózgu”.
– Wiesz, on nigdy nie umiał zajmować się dziećmi – szepnęła konspiracyjnie. – Ty zawsze byłaś taka spokojna przy mnie…
Nie miałam siły odpowiadać. Chciałam tylko napić się kawy i przez chwilę nie myśleć o niczym.
Następnego dnia tata zadzwonił:
– Słyszałem, że twoja matka była u was znowu. Nie pozwól jej za często przychodzić! Ona cię wykorzystuje!
Zacisnęłam pięści. Miałam ochotę krzyczeć: „To moje życie! Moje dziecko!” Ale wiedziałam, że to nic nie da.
Najgorsze były święta. Każde z nich chciało mieć Zosię u siebie. Mama dzwoniła już w listopadzie:
– W tym roku musicie być u mnie na Wigilii! Zosia musi poczuć prawdziwą atmosferę świąt!
Tata nie pozostawał dłużny:
– U mnie będzie choinka jak za dawnych lat! Nie pozwól jej zabrać cię na te jej wegańskie pierogi!
Czułam się rozdarta. Michał próbował mediować:
– Może zrobimy Wigilię u nas i zaprosimy oboje?
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem:
– Chcesz mieć tu wojnę światów?
W końcu podzieliliśmy święta na pół – połowę wieczoru u mamy, połowę u taty. Zosia była zmęczona i płakała przez całą drogę między jednym domem a drugim. Ja płakałam razem z nią.
Czasem zastanawiam się, czy kiedykolwiek będę mogła żyć normalnie. Czy uda mi się ochronić Zosię przed tym wszystkim? Czy nie powielam błędów moich rodziców?
Ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że boję się odbierać telefon od mamy albo taty. Boję się kolejnych pretensji i pytań: „Dlaczego byłaś u niego?”, „Dlaczego pozwalasz jej tyle czasu spędzać z dzieckiem?”
Michał mówi mi czasem:
– Musisz postawić granice.
Ale jak postawić granice ludziom, którzy całe życie je przekraczali?
Wczoraj wieczorem siedziałam przy łóżeczku Zosi i patrzyłam na jej spokojną twarz. Przysięgłam sobie wtedy, że zrobię wszystko, żeby nie musiała wybierać między mną a Michałem. Że nie pozwolę jej dorastać w cieniu cudzych konfliktów.
Ale czy naprawdę mam na to wpływ? Czy można przerwać łańcuch rodzinnych dramatów? Czy jestem skazana na powtarzanie historii moich rodziców?
Czasem pytam siebie: czy można być szczęśliwym dzieckiem rozwiedzionych rodziców? A może to tylko złudzenie? Co wy o tym myślicie?