„Jest gospodynią, a ty jesteś gościem” – słowa mojego męża, które złamały mi serce. Moja walka o miejsce w rodzinie, która nigdy mnie nie zaakceptowała.
– To nie jest twoje miejsce, Marto. – Głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam z kubkiem herbaty, próbując nie rozlać gorącego płynu na drżące dłonie. – W tym domu obowiązują moje zasady.
Spojrzałam na Pawła, mojego męża. Siedział przy stole, przeglądając telefon. Nawet nie podniósł wzroku. – Mamo, daj spokój – mruknął pod nosem, ale bez przekonania. Wiedziałam, że nie stanie po mojej stronie. Nigdy nie stawał.
Kiedy się poznaliśmy, Paweł był inny. Czuły, opiekuńczy, zawsze gotów mnie wysłuchać. Wierzyłam, że razem możemy wszystko. Ale życie szybko zweryfikowało moje marzenia. Po ślubie zamieszkaliśmy u jego rodziców w małym miasteczku pod Łodzią. Miał być to tylko „na chwilę”, dopóki nie uzbieramy na własne mieszkanie. Ta „chwila” trwała już trzeci rok.
Od początku czułam się tu obco. Teściowa, pani Halina, traktowała mnie jak służącą i rywalkę jednocześnie. Każdego ranka sprawdzała, czy dobrze posprzątałam kuchnię. Krytykowała moje obiady („U nas się tak nie gotuje!”), a gdy kupiłam nową pościel do naszej sypialni, usłyszałam: „Po co wydajesz pieniądze na głupoty?”
Najgorsze były jednak święta. W Wigilię musiałam siedzieć przy stole jak dekoracja – nie wolno mi było niczego podać ani zabrać głosu przy rozmowach o rodzinnych sprawach. Kiedy raz odważyłam się zaproponować własny przepis na pierogi, teściowa spojrzała na mnie z pogardą:
– Ty? Pierogi? Może jeszcze nauczysz mnie gotować?
Paweł milczał. Zawsze milczał.
Pewnego wieczoru, kiedy wróciłam z pracy zmęczona i głodna, zastałam w kuchni teściową i Pawła przy kolacji.
– Zostawiłaś bałagan w łazience – powiedziała pani Halina bez powitania.
– Przepraszam, spieszyłam się do pracy…
– W tym domu każdy sprząta po sobie – przerwała mi ostro.
Spojrzałam na Pawła błagalnie. Wtedy powiedział to zdanie:
– Marto, ona jest gospodynią, a ty jesteś gościem.
Zamarłam. Gościem? Po trzech latach wspólnego życia? Po tylu wspólnych planach?
Wyszłam z kuchni i zamknęłam się w naszej małej sypialni. Łzy same płynęły mi po policzkach. Czułam się upokorzona i samotna jak nigdy dotąd.
Następnego dnia zadzwoniła moja mama.
– Dziecko, co się dzieje? Słyszę po głosie, że płakałaś.
Nie chciałam jej martwić. Zawsze powtarzała: „Małżeństwo to kompromis”. Ale czy kompromis oznacza rezygnację z siebie?
W pracy też nie miałam lekko. Pracowałam jako nauczycielka w podstawówce. Dzieciaki były cudowne, ale koleżanki z pokoju nauczycielskiego patrzyły na mnie z góry – byłam „tą z miasta”, która „nie zna życia na wsi”.
Czułam się osaczona z każdej strony.
Pewnego dnia Paweł wrócił późno do domu. Pachniał piwem i papierosami.
– Gdzie byłeś? Martwiłam się…
– U Tomka na meczu – rzucił niedbale i rzucił kurtkę na krzesło.
– Mogłeś chociaż zadzwonić…
– Przestań się czepiać! – krzyknął nagle. – Ciągle tylko narzekasz! Moja matka ma rację – nigdy nic ci nie pasuje!
Zaniemówiłam. Przez chwilę miałam ochotę spakować walizkę i wyjść bez słowa. Ale dokąd? Do mamy? Do pustego mieszkania w Łodzi?
Wieczorem usiadłam na łóżku i zaczęłam pisać list do siebie samej:
„Marto,
Nie jesteś niewidzialna. Masz prawo do szacunku i miłości. Nie pozwól, by ktoś ci wmówił, że jesteś tylko gościem w swoim własnym życiu.”
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Pawłem.
– Musimy coś zmienić – powiedziałam stanowczo. – Nie mogę dłużej żyć w takim upokorzeniu.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– O co ci chodzi?
– O nas! O to, że twoja matka traktuje mnie jak intruza, a ty jej na to pozwalasz!
Wzruszył ramionami.
– Przesadzasz. Mama po prostu lubi mieć wszystko pod kontrolą.
– A ty? Co ty lubisz? Czy w ogóle jeszcze mnie kochasz?
Nie odpowiedział. Wyszedł z pokoju bez słowa.
Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, wsłuchując się w odgłosy domu: szuranie kapci teściowej po korytarzu, ciche chrapanie Pawła…
Rano podjęłam decyzję. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i zadzwoniłam do mamy:
– Mamo… Mogę przyjechać na kilka dni?
Nie pytała o powód. Wiedziała wszystko bez słów.
Kiedy wychodziłam z domu teściów, pani Halina spojrzała na mnie chłodno:
– I dobrze. Może Paweł wreszcie odetchnie.
Nie odpowiedziałam. Po raz pierwszy poczułam ulgę.
W pociągu do Łodzi patrzyłam przez okno na mijające pola i lasy. Myślałam o tym, ile razy próbowałam się dopasować, ile razy tłumiłam własne potrzeby dla „dobra rodziny”.
Czy naprawdę warto było tyle poświęcać?
Dziś jestem już kilka miesięcy po rozstaniu z Pawłem. Wynajmuję małe mieszkanie w Łodzi i powoli uczę się żyć na nowo. Czasem tęsknię za tym, co mogło być… Ale wiem jedno: nie chcę już być gościem we własnym życiu.
Czy naprawdę musimy wybierać między miłością a szacunkiem do siebie? A może można mieć jedno i drugie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?