„Jeśli jeszcze raz to przyniesiesz, zjesz to razem z opakowaniem!” – historia o tym, jak walczyłem o siebie w toksycznym związku

„Jeśli jeszcze raz to przyniesiesz, zjesz to razem z opakowaniem!” – jej głos przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałem z paczką pierogów w ręce, a Dominika patrzyła na mnie z pogardą, jakbym był dzieckiem, które nie potrafi zrobić prostych zakupów. Przez chwilę miałem ochotę rzucić tymi pierogami o ścianę, ale wiedziałem, że to tylko pogorszy sprawę. Zacisnąłem zęby i odwróciłem wzrok.

– Przepraszam, nie było innych – wymamrotałem, choć wiedziałem, że to nieprawda. Były inne. Po prostu wybrałem te, które lubię. Ale w naszym domu nie liczyło się moje zdanie.

Dominika zawsze musiała mieć ostatnie słowo. Od początku naszej znajomości czułem, że coś jest nie tak. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie – ona była gwiazdą roku, ja raczej cichym chłopakiem z Nowego Sącza. Zaimponowała mi pewnością siebie i tym, jak potrafiła wszystkich wokół ustawić do pionu. Wtedy wydawało mi się to fascynujące. Dziś wiem, że to był pierwszy sygnał ostrzegawczy.

Pierwsze miesiące były jak jazda na rollercoasterze – raz czułem się kochany i ważny, innym razem miałem wrażenie, że jestem tylko dodatkiem do jej życia. Kiedyś powiedziała mi prosto w twarz:

– Michał, jeśli chcesz być ze mną, musisz się dostosować. Ja nie zmienię się dla nikogo.

Wtedy potraktowałem to jako żart. Teraz wiem, że mówiła całkiem serio.

Z czasem jej wymagania rosły. Najpierw chodziło o drobiazgi – miałem kupować tylko te produkty, które ona lubiła. Potem zaczęła decydować o tym, z kim mogę się spotykać. Moja mama zadzwoniła kiedyś wieczorem:

– Michałku, może wpadniecie na niedzielny obiad?

Dominika przewróciła oczami i rzuciła:

– Nie mamy czasu na twoją rodzinę. Zresztą twoja matka zawsze się wtrąca.

Poczułem się wtedy jak dziecko przyłapane na czymś złym. Przestałem dzwonić do mamy tak często. Znajomi też zaczęli się wykruszać – „Nie możemy przyjść, Dominika pewnie znowu będzie narzekać” – słyszałem coraz częściej.

Najgorsze były wieczory. Siedzieliśmy razem w salonie, ona przeglądała Instagram i komentowała zdjęcia koleżanek:

– Zobacz na tę Kaśkę! Myśli, że jak kupi nową sukienkę, to będzie lepsza ode mnie? Żałosne.

Czułem się wtedy coraz mniejszy. Próbowałem rozmawiać:

– Dominika, może byśmy gdzieś wyszli razem? Do kina?

– Po co? I tak wybierzesz coś nudnego.

Wtedy już wiedziałem, że nie chodzi o kino. Chodziło o to, żebym nie miał własnego zdania.

Pewnego dnia wróciłem wcześniej z pracy. Usłyszałem przez drzwi jej rozmowę z matką:

– On jest taki beznadziejny! Nawet pierogów nie potrafi kupić porządnych! Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam.

Zamarłem. Poczułem się jak śmieć. Przez chwilę chciałem wejść i wykrzyczeć jej wszystko w twarz, ale zabrakło mi odwagi. Zamiast tego wyszedłem na spacer po osiedlu. Przypomniałem sobie dzieciństwo – mama zawsze powtarzała: „Michałku, nie pozwól nikomu sobą pomiatać”.

Ale ja pozwoliłem.

Zacząłem coraz częściej myśleć o odejściu. Ale bałem się samotności. Bałem się reakcji rodziny – „A nie mówiłam?” – słyszałem już w głowie głos babci.

Pewnego wieczoru Dominika wróciła wściekła z pracy:

– Dlaczego nie ma obiadu?!

– Miałem ciężki dzień…

– Ja też! Ale jakoś potrafię ogarnąć dom! Ty nawet tego nie umiesz!

Wtedy coś we mnie pękło.

– Dominika… Ja już tak nie mogę. Nie jestem twoim służącym.

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Co ty wygadujesz? Przecież wszystko robię dla nas!

– Nie! Robisz wszystko po swojemu! Ja tu nie istnieję!

Wybiegłem z mieszkania i pojechałem do mamy. Siedzieliśmy przy kuchennym stole jak za dawnych lat.

– Synku… – mama pogłaskała mnie po ręce – musisz walczyć o siebie. Lepiej być samemu niż z kimś, kto cię niszczy.

Tej nocy podjąłem decyzję. Wróciłem do mieszkania tylko po rzeczy. Dominika próbowała mnie zatrzymać:

– Michał, przecież żartowałam! Przesadzasz!

Ale ja już wiedziałem swoje.

Minęły dwa lata od tamtej nocy. Nadal czasem budzę się zlany potem i słyszę jej głos: „Jeśli jeszcze raz to przyniesiesz…”. Ale dziś wiem jedno: odzyskałem siebie.

Czy warto było tyle wycierpieć dla tej lekcji? Czy naprawdę musimy dotknąć dna, żeby nauczyć się szanować siebie? Co Wy o tym myślicie?