Dzień, w którym odeszłam: Szczęście poza pozorami – Moja walka o siebie i córkę
– Marta, czy możesz wreszcie przestać marudzić? – głos Pawła odbił się echem po kuchni, a ja poczułam znajome ukłucie w żołądku. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w ciepłej wodzie, myjąc talerze po niedzielnym obiedzie. Z salonu dobiegał śmiech naszej córki, Zosi, która bawiła się z babcią Haliną. Wszystko wyglądało jak z reklamy: dom pod Warszawą, zadbany ogród, nowy samochód w garażu. Tylko ja czułam się jak cień samej siebie.
– Nie marudzę, tylko mówię, że chciałabym wrócić do pracy – odpowiedziałam cicho, nie patrząc mu w oczy.
Paweł westchnął ciężko i odłożył gazetę na stół. – Po co ci to? Przecież masz wszystko. Zosia cię potrzebuje. Ja zarabiam wystarczająco.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, do kuchni weszła teściowa. – Marta, nie przesadzaj. Każda matka powinna być przy dziecku. Ja byłam i Paweł wyrósł na porządnego człowieka.
Zacisnęłam zęby. Ile razy już to słyszałam? Ile razy moje potrzeby były mniej ważne niż oczekiwania innych? Przez lata próbowałam być idealną żoną i matką. Gotowałam obiady, sprzątałam dom, chodziłam na wywiadówki. Ale z każdym dniem czułam się coraz bardziej niewidzialna.
Wieczorem, kiedy wszyscy już spali, usiadłam na łóżku i zaczęłam pisać list do siebie samej:
„Marto, czy naprawdę tak miało wyglądać twoje życie? Czy nie zasługujesz na coś więcej niż bycie dodatkiem do cudzego szczęścia?”
Pamiętam dzień, w którym wszystko się zmieniło. Był początek marca, śnieg topniał na chodnikach. Zosia przyszła do mnie z rysunkiem: „Mamusiu, narysowałam naszą rodzinę”. Spojrzałam na kartkę – była ona, Paweł, babcia Halina… a ja stałam z boku, bez twarzy.
– Dlaczego nie narysowałaś mi buzi? – zapytałam.
– Bo ty zawsze jesteś smutna – odpowiedziała szczerze.
To był cios prosto w serce. Przez kolejne dni chodziłam jak we śnie. W pracy Pawła pojawiły się kolejne delegacje, a Halina coraz częściej komentowała moje wybory: „Nie umiesz nawet dobrze ugotować rosołu”, „Dziecko powinno mieć cieplejszą czapkę”, „Za dużo czytasz tych głupich książek”.
Któregoś wieczoru zebrałam się na odwagę. – Paweł, chcę się wyprowadzić. Potrzebuję przestrzeni dla siebie i Zosi.
Spojrzał na mnie jak na wariatkę. – Zwariowałaś? Masz wszystko! Dom, pieniądze…
– Ale nie mam siebie – przerwałam mu drżącym głosem.
Halina usłyszała naszą rozmowę i natychmiast wbiegła do pokoju. – Ty egoistko! Myślisz tylko o sobie! Zniszczysz życie własnemu dziecku!
Zosia stała w drzwiach i patrzyła na mnie wielkimi oczami. Wtedy zrozumiałam, że jeśli teraz się poddam, już nigdy nie będę mogła spojrzeć sobie w twarz.
Spakowałam kilka rzeczy do walizki. Zosia tuliła swoją ulubioną maskotkę. Po raz pierwszy od lat poczułam ulgę.
Pierwsze tygodnie były trudne. Wynajęłyśmy małe mieszkanie na Ursynowie. Nie było nas stać na wiele – stare meble z OLX-u, materac zamiast łóżka. Ale wieczorami siadałyśmy razem przy oknie i patrzyłyśmy na światła miasta.
– Mamusiu, jesteś teraz szczęśliwa? – zapytała pewnego dnia Zosia.
– Uczę się tego każdego dnia – odpowiedziałam szczerze.
Paweł dzwonił rzadko. Najczęściej po to, żeby powiedzieć mi, jak bardzo go zawiodłam. Halina przysyłała SMS-y pełne wyrzutów: „Nie masz serca”, „Zosia tęskni za domem”.
Ale Zosia zaczęła się zmieniać. Coraz częściej się uśmiechała. Rysowała nas razem – obie miałyśmy buzie.
Znalazłam pracę w bibliotece osiedlowej. Nie zarabiałam dużo, ale codziennie rozmawiałam z ludźmi i czułam się potrzebna. Poznałam Magdę – samotną matkę po rozwodzie. Siedziałyśmy wieczorami przy herbacie i opowiadałyśmy sobie o swoich lękach i marzeniach.
Któregoś dnia Paweł przyszedł pod nasze mieszkanie.
– Marta, wróć do domu. Zosia powinna mieć pełną rodzinę.
– Zosia powinna mieć szczęśliwą mamę – odpowiedziałam spokojnie.
Nie rozumiał tego. Może nigdy nie zrozumie.
Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy zrobiłam dobrze? Czy nie skrzywdziłam córki? Ale kiedy widzę jej uśmiech rano i słyszę: „Kocham cię, mamo”, wiem, że wybrałam właściwie.
Dziś wiem jedno: szczęście nie zależy od pieniędzy ani od tego, co myślą inni. Każda z nas zasługuje na to, by być sobą.
Czy Wy też kiedyś baliście się postawić na siebie? Czy warto ryzykować wszystko dla odrobiny prawdziwego szczęścia?