Dwie żony Andrzeja – historia, której nigdy nie chciałam przeżyć

– Gdzie byłeś wczoraj wieczorem? – zapytałam, patrząc Andrzejowi prosto w oczy. Moje serce waliło jak oszalałe, a dłonie drżały, choć starałam się to ukryć. W kuchni pachniało jeszcze kawą, którą przed chwilą zaparzyłam, ale jej smak był gorzki jak nigdy.

Andrzej odwrócił wzrok. – Przecież mówiłem, że miałem spotkanie z klientem. Długo się przeciągnęło.

– Z klientem? – powtórzyłam powoli. – O dwudziestej trzeciej? W sobotę?

Przez chwilę milczał. Widziałam, jak jego szczęka napina się nerwowo. Wtedy już wiedziałam. To nie była tylko moja wyobraźnia, nie były to tylko plotki czy domysły. Coś było nie tak. Coś bardzo poważnego.

Zawsze śmiałam się z tych historii, które czasem opowiadano w pracy albo przy rodzinnych spotkaniach: „Wyobraź sobie, miała męża i nie wiedziała, że miał drugą rodzinę na drugim końcu Polski!” Zawsze myślałam, że mnie to nigdy nie spotka. Ja i Andrzej byliśmy przecież razem dwadzieścia trzy lata. Mieliśmy dom na przedmieściach Warszawy, syna na studiach w Krakowie, wspólne wakacje nad Bałtykiem i kredyt, który spłacaliśmy razem od lat.

Ale od kilku miesięcy coś się zmieniło. Andrzej coraz częściej znikał wieczorami, tłumaczył się pracą, wyjazdami służbowymi. Zaczął chować telefon, a kiedy dzwonił ktoś nieznany, wychodził do drugiego pokoju. Próbowałam nie zwracać na to uwagi, tłumaczyłam sobie, że to stres, że może ma problemy w pracy. Ale w środku czułam narastający niepokój.

Pewnego dnia znalazłam w jego marynarce paragon z restauracji w Łodzi. Data – środa, godzina 19:30. Tego dnia Andrzej mówił mi, że jest na spotkaniu zarządu w Warszawie i wróci późno. Zrobiło mi się zimno. Przez kilka dni chodziłam jak struta, aż w końcu postanowiłam działać.

Zadzwoniłam do jego firmy pod pretekstem zostawienia mu ważnych dokumentów. Sekretarka powiedziała mi, że Andrzeja nie było tego dnia w biurze – miał wolne. Poczułam się jak idiotka. Jak mogłam być tak ślepa?

Wieczorem czekałam na niego z duszą na ramieniu. Kiedy wszedł do domu, spojrzałam mu prosto w oczy i zapytałam:

– Andrzej, czy ty masz kogoś?

Zamarł na chwilę, potem roześmiał się nerwowo.

– Co ty wymyślasz? Oczywiście, że nie!

Ale już wiedziałam. Widziałam to w jego oczach.

Przez kolejne dni zaczęłam go śledzić. Czułam się podle, ale musiałam wiedzieć prawdę. Pewnego piątku pojechałam za nim do Łodzi. Zatrzymał się pod blokiem na Retkini i wszedł do klatki schodowej. Po godzinie wyszedł z kobietą – młodszą ode mnie o kilka lat, z długimi ciemnymi włosami. Szli razem do samochodu, śmiali się i trzymali za ręce.

Zrobiłam im zdjęcie telefonem. Ręce mi się trzęsły tak bardzo, że ledwo mogłam utrzymać aparat.

Wróciłam do domu i całą noc płakałam. Następnego dnia zadzwoniłam do syna.

– Michał… muszę ci coś powiedzieć.

– Mamo, co się stało?

– Twój ojciec… chyba ma kogoś innego.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.

– Jesteś pewna?

– Tak…

Michał przyjechał do domu następnego dnia. Był blady i spięty.

– Musimy z nim porozmawiać – powiedział stanowczo.

Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole. Andrzej próbował udawać, że nic się nie dzieje.

– Tato… mama wie o wszystkim – zaczął Michał.

Andrzej spojrzał na mnie z wyrzutem.

– O czym ty mówisz?

– O twojej kochance w Łodzi – powiedziałam cicho.

Zbladł. Przez chwilę myślałam, że zemdleje.

– To nie tak…

– A jak? – zapytałam drżącym głosem.

Wtedy Andrzej zaczął mówić. Najpierw cicho, potem coraz głośniej. Okazało się, że od pięciu lat prowadzi podwójne życie. W Łodzi mieszkała Anna – jego „druga żona”, jak sam ją nazwał. Mieli razem córkę – Zosię, czteroletnią dziewczynkę o kręconych włosach.

Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.

– Jak mogłeś? – szepnęłam przez łzy.

Andrzej spuścił głowę.

– Nie chciałem nikogo skrzywdzić…

Wybiegłam z domu i długo chodziłam po okolicy bez celu. Deszcz padał mi na twarz, ale nawet tego nie czułam.

Następnego dnia postanowiłam pojechać do Łodzi i porozmawiać z Anną. Musiałam ją ostrzec – może ona też nic nie wiedziała?

Znalazłam jej adres w rzeczach Andrzeja i pojechałam tam pociągiem. Stałam pod jej blokiem prawie godzinę zanim zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam domofonem.

– Słucham?

– Dzień dobry… Czy mogę porozmawiać z Anną Nowak?

– To ja…

Kiedy otworzyła drzwi i zobaczyła mnie – obcą kobietę ze łzami w oczach – była wyraźnie zaskoczona.

– O co chodzi?

– Chodzi o Andrzeja…

Wpuściła mnie do środka. Mieszkanie było przytulne i pełne dziecięcych zabawek. Anna usiadła naprzeciwko mnie i patrzyła wyczekująco.

– Jestem jego żoną – powiedziałam cicho.

Zbladła natychmiast.

– To niemożliwe… On mówił, że jest rozwiedziony!

Opowiedziałam jej wszystko – o naszym domu pod Warszawą, o Michale, o tych wszystkich latach kłamstw.

Anna zaczęła płakać bezgłośnie.

– Myślałam… myślałam, że jestem tą jedyną…

Wtedy do pokoju wbiegła mała dziewczynka – Zosia. Spojrzała na mnie wielkimi oczami i schowała się za mamą.

Siedziałyśmy tak przez długi czas w milczeniu. Dwie kobiety oszukane przez tego samego mężczyznę.

Kiedy wróciłam do domu, Andrzeja już nie było. Zostawił kartkę: „Przepraszam za wszystko”.

Przez kolejne tygodnie próbowałam poskładać swoje życie na nowo. Michał został ze mną przez jakiś czas – pomagał mi ogarnąć sprawy finansowe i formalności związane z rozwodem. Było ciężko – musiałam wrócić do pracy na pełen etat, sprzedać samochód i zacząć oszczędzać na wszystkim.

Rodzina była podzielona – jedni mnie wspierali, inni szeptali za plecami: „Może to jej wina? Może czegoś mu brakowało?” Bolało mnie to bardziej niż sama zdrada Andrzeja.

Najgorsze były wieczory – kiedy dom był pusty i cichy, a ja leżałam w łóżku i zastanawiałam się: co zrobiłam źle? Czy mogłam coś zauważyć wcześniej? Czy byłam zbyt naiwna?

Czasem dzwoniła Anna – rozmawiałyśmy długo o dzieciach, o życiu po zdradzie, o tym jak trudno zaufać komukolwiek jeszcze raz.

Minął rok od tamtych wydarzeń. Nadal boli mnie serce na myśl o tym wszystkim, ale powoli uczę się żyć na nowo. Michał skończył studia i znalazł pracę w Warszawie – jestem z niego dumna jak nigdy wcześniej.

Czasami patrzę w lustro i pytam siebie: czy można jeszcze komuś zaufać? Czy po takiej zdradzie można jeszcze uwierzyć w miłość?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?